11. Czym.

64 5 1
                                    

Stali teraz pod sporych rozmiarów domostwem i wpatrywali się w milczeniu jak krople deszczu spływają po oknach i dachu, po czym spadają na ziemię wprost do tworzących się powoli kałuż. Nie wyglądało na to, że pogoda ma się poprawić, więc bracia zgodnie postanowili obejść dom i poszukać małej Lynn, skoro są niezauważalni dla innych.

Sam podszedł do pomalowanej bordową farbą furtki i naparł na nią, aż ustąpiła. Wszedł powoli do ogrodu i skierował się w stronę szopy, skąd dochodziły ich śmiechy i krzyki dzieci. Dean podążał za nim, cicho, choć obaj wiedzieli, że są niesłyszalni.

Dean podszedł do okna i syknął na Sama, który już miał zamiar otworzyć drzwi.

- Gościu, nie sądzisz, że ośmioletnie dzieci mogą się trochę wystraszyć, kiedy drzwi do szopy same się otworzą, a potem zamkną? - szepnął z wyrzutem. Nie musiał szeptać, jednak oboje robili to z samego przyzwyczajenia. Sam skinął głową na znak, że rozumie i podszedł do okna, przy którym zajmował miejsce jego brat.

Starszy przetarł dłonią kurz, aby lepiej można było dostrzec obraz za szybą.

Lynn i Dave śmiali się wniebogłosy i gonili po całej szopie. Uwagę sama przyciągnęła sterta drewna, prawdopodobnie przeznaczonego na opał, które stało pod zabazgraną cegłami ścianą.

- Kto wejdzie wyżej! - rozległ się nagle dziecięcy głosik. Davy wskazywał paluszkiem na wieżę ustawioną z ciężkiego drewna. Dziewczynka spojrzała na towarzysza z dojrzałą miną. Mimo, że była od niego młodsza, udawała, że jest dorosła i pilnowała, by przyjaciel nie zrobił nic głupiego.

- Lynka, proszę, nie bądź baba! - powiedział bez zastanowienia, po czym zdał sobie sprawę, że jego przyjaciółka rzeczywiście wyżej wspomnianą babą jest. Nie wydawał się jednak przykładać do tego większej uwagi i dalej nalegał.

Po dłuższych namowach dziewczynka zgodziła się na propozycję kolegi. Żywiła nadzieję, że długie lata drzewnej wspinaczki zapewnią jej wystarczające umiejętności.

Złapała za pierwszy konar, następnie drugi, kilka pieńków ułożonych ściśle jeden na drugim i była już na szczycie kilkumetrowego kopca. Już miała wejść na górę, gdy w cienką ścianę szopy uderzył z ogromną siłą targany wiatrem pojemnik.

Rodzice od zawsze zabraniali dzieciakom bawić się w szopie, gdyż wiedzieli, że przy najmniejszym ruchu, drzewo może się zawalić zastępując całe pomieszczenie drewnem. Tak też okazało się być tym razem. Drewno runęło na ziemię z ogromnym hukiem na biednego Dave'a, razem z Lynn. Winchesterowie spojrzeli po sobie i czym prędzej pobiegli dzieciom na pomoc, jednak nie mogli nacisnąć na klamkę, lub chociażby się ruszyć. Patrzyli tylko na przebieg wydarzeń i klnęli głośno pod nosem, nie interesując się nawet czy ktokolwiek ich usłyszy.

Mała blondynka leżała pod stertą drewna. W zasadzie uwięziona była tylko jej noga, przez co dziewczynka rzewnie płakała, próbując się wydostać, co było niestety niemożliwe. Co chwila głośno piszczała, narzekając, że nigdy się stamtąd nie wydostanie.

Zaczęła nawoływać Davida, który zniknął jej z oczu jakiś czas temu.
Nie było odpowiedzi.

Czyżby Dave uciekł? Jej przemyślenia przerwał widok dłoni i krótkich serdelkowatych palców wystających spod połamanych konarów.

- Davy! - krzyknęła głośniej, ale nie dostała odpowiedzi. Przerażona zaczęła nawoływać rodziców, kiedy zobaczyła kilka znaczących ruchów palca małej, pulchnej rączki. Chwilę później jednak ręka zastygła w bezruchu, a Lynn pobladła na myśl o stracie najlepszego kumpla.

Sam i Dean zamknęli oczy, oślepieni blaskiem, rozpościerającym się z okna, przez które chwilę wcześniej widzieli makabryczny obrazek. Otworzyli oczy, gotowi na każdy widok, jednak widzieli tylko biel. Byli w szpitalu? Spojrzeli na łóżko, które stało po środku białego pomieszczenia i piec postaci w nim się znajdujących.

Na łóżku leżał Dave, jego rumieńce zniknęły, można było usłyszeć tylko ciche pikanie maszyn, pokazujących, że ta blada istotka, leżąca na łóżku, wciąż miała szansę na życie. Znikomą, ale miała.

Przy łóżku na małym krzesełku siedziała kobieta. Przetłuszczone, czarne włosy opadały jej na czoło, oczy miała spuchnięte od płaczu i podkrążone z powodu braku snu. Trzymała leżące w łóżku dziecko za rękę.

Po drugiej stronie mebla stali pozostali trzej goście. Po środku bracia rozpoznali mniejszą wersję Lynn. Blondyneczka, podpierając się na kulach z powodu zagipsowanej nogi, wpatrywała się w przyjaciela z poczuciem winy wymalowanym na twarzy. Jej rodzice stali obok. Matka kładła jej dłoń na ramieniu, a ojciec tylko stał, wpatrując się w ziemię. Bracia nie wiedzieli, czy to czas się zatrzymał, czy może cisza ta trwa wieki.

- Nadal jest w śpiączce. - usłyszeli głos dziewczyny za plecami i podskoczyli przerażeni.

- Jak ty to do cholery robisz? Czym jesteś Lynn? - te słowa, wypowiedziane przez Deana rozbrzmiały w jej głowie i odbiły się echem.

Czym.

Sama tego nie wiedziała, po prostu poczuła, że musi pokazać braciom to, co musiała, więc podłapany od Castiela gest, wykorzystała i w tym przypadku. Nie sądziła, że jej się uda...

- Oglądacie dalej. - powiedziała zdecydowanym głosem i ponownie dotknęła ich czół, a ci nawet nie próbowali się odsunąć.

Krótki, wiem, ale mi się podoba.
Sporo się stało, chociaż rozdział na niecałe 800 słów.
Dajcie znać czy się podobało gwiazdkami i komentarzami

do następnego, deaza

The Last One • SupernaturalWhere stories live. Discover now