Rozdział 9

1.5K 98 13
                                    

 Steve zaparkował samochód w tym samym miejscu, co pierwszego dnia, gdy przybył tu z Jane i Buckym. Już wtedy żywił głęboką nadzieję, że ten pobyt zmieni jego przyjaciela. Świat na chwilę zapomniał o Zimowym Żołnierzu, by skupić się na sprawie rozpadu Avengers. Mimo tego, że grupa obecnie nie działała jako jedna drużyna, nadal nią byli. Nadal byli przyjaciółmi. Steve czuł to głęboko w sercu. Nawet Stark zaczął mięknąć. Teraz, kiedy znaleźli kryjówkę Hydry, w której ukrywali akta Bucky'ego, mieli szansę oczyścić go z zarzutów. Nie można cofnąć tego, czego dokonał, ale można udowodnić innym, że nie działał wtedy z własnej woli. To duże okoliczności łagodzące. Może Steve nie orientował się zbytnio w rzeczach związanych z prawem, ale doskonale wiedział, co to honor i sprawiedliwość. I wciąż wierzył, że uda mu się uratować przyjaciela.

– Nie ma innej drogi? Musimy taki kawał iść pieszo? – zapytał Wilson, wychodząc z samochodu. Przez chwilę wpatrywał się w niebo, po czym dopiął kurtkę do samej szyi.

– Nie marudź, Sam. Jeśli chcesz, to mogę cię ponieść – zaśmiał się Steve.

– Bardzo śmieszne. I niby nie masz poczucia humoru – mruknął pod nosem Falcon, po czym podążył za przyjacielem, który już zdążył go wyprzedzić.

– Nie bałeś się zostawić tej całej Jane sam na sam z Zimowym na tyle tygodni? Co wie, co możemy tam zastać...

– Bardziej obawiałbym się o Bucky'ego – zaśmiał się Rogers.

– Akurat jego nie byłoby mi żal. Ale Jane wydaje się być dosyć interesująca... Z chęcią ją poznam. Lubię zadziorne – rzucił dziarsko Sam, wypinając pierś do przodu. Steve nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem. Zatrzymał Wilsona i powiedział mu:

– Przyjacielu, mam dla ciebie bardzo dobrą radę. Nie kręć się zbyt blisko Jane, jeśli miłe ci życie. Potrafi być dosyć... konkretna, jeśli coś jej nie pasuje. Staraj się więc nie nadużywać jej cierpliwości. Zresztą coś czuję, że twoje starania i tak na nic by się nie zdały.

– Ha, ha! Że co? Ty naprawdę myślisz, że ona i Zimowy? Dobre sobie. Jeszcze zobaczysz jak się potoczy sytuacja, kiedy włączę swój urok osobisty. Żadna mi się nie oprze – rzekł pewnie Sam.

– Z chęcią to zobaczę – zaśmiał się Rogers, a po chwili milczenia dodał: – Czemu tak nie lubisz Bucky'ego?

– Gościu podpadł mi już podczas pierwszego spotkania. Poza tym uważam, że wykorzystuje fakt bycia pod butem Hydry, by usprawiedliwić swoje czyny. Może raz cię uratował, ale zrobił to dla własnej korzyści. Najlepiej byłoby, gdyby wrócił do kapsuły.

Po tych słowach zapadła grobowa cisza. Kapitan maszerował przed siebie stanowczym krokiem, a jego twarz wydawała się być bez wyrazu. Samowi zrobiło się głupio, że był aż tak bezpośredni i szczery. Miał swoje zdanie o Zimowym i nie było ono najlepsze, mimo to nie powinien mówić tego wszystkiego Rogersowi. Szczególnie jemu.

– Steve... wybacz stary. Trochę się zagalopowałem. Nie uważam, że jest bardzo zły, ale chciałem powiedzieć, że... – Próbował wytłumaczyć się mężczyzna.

– Że mu nie ufasz – westchnął Kapitan. – Nie ty jeden. Przyzwyczaiłem się do takiego podejścia i widzę, że jeszcze długa droga przed nami, by świat zmienił zdanie o Buckym. Nie mniej jednak, mówię ci, że on się zmienił. A założę się, że pobyt u Jane wyszedł mu na lepsze. Ręczę za niego własną głową i wierz mi, że możesz powierzyć mu swoje życie. On jest tego wart. Musisz tylko zaufać. To naprawdę bardzo by mi pomogło.

– Ech... Raczej się nie polubimy, ale skoro ty ufasz mu na tyle, by ręczyć za niego swoją własną głową, to chyba mogę spróbować. Nie obiecuję, że od razu rzucę się na ostrzał, wiedząc, że mnie osłania, ale postaram się mieć otwarty umysł.

Metal HeartWhere stories live. Discover now