Game of Survival

892 49 14
                                    

Drogi pamiętniczku,

Dzisiaj walentynki. W szkole już od tygodnia trąbią o tym dniu, wszędzie jest pełno ozdób. Zupełnie jakby nawiedził nas tajfun serduszek i płytkich wyznań miłosnych. Nic tylko rzygać dalej jak się widzi...

NIENAWIDZĘ TEGO ŚWIĘTA. Nie dlatego, że nie mam kogoś, kto by mnie adorował. Nie zielenieję z zazdrości, kiedy inne dziewczyny dostają kwiatki, czekoladki czy liściki. Tych czekoladek trochę żal w sumie... Chodzi o to, że te całe sranie o miłości, denne wiersze i śliniący się na swój widok zakochani są po prostu żałosne. Miłość to jedynie wynik reakcji chemicznych zachodzących w naszym ciele. Ponoć podczas jedzenia czekolady organizm wytwarza jakieś endorfiny czy coś, co wprowadza nas w stan podobny do zakochania. Jak więc miłość może być prawdziwa? Pic na wodę fotomontaż, tylko tyle mam w tej sprawie do powiedzenia.

***

– Jane! Śniadanie gotowe! Masz dziesięć sekund!

– Już idę, tato!

Trzynastoletnia dziewczyna czym prędzej zamknęła swój pamiętnik i schowała go pod ruchomy panel starej, drewnianej podłogi. Kryjówka była znana tylko jej. Gdyby ojciec Jane dowiedział się, że jego córka przelewa swoje myśli i wspomnienia na papier, dziewczyna miałaby przechlapane. Na całej linii.

Zanim opuściła pokój, sprawdziła swój wygląd w lustrze. Ojciec nie lubił, kiedy Jane wyglądała niechlujnie. Chyba że odbywał się trening. Wtedy wygląd nie miał znaczenia.

Pamiętaj, jesteś moją wizytówką. Jak cię widzą, tak cię piszą. Jesteś od tego...

– ... by przynosić mi dumę – szepnęła dziewczyna, kończąc słowa ojca, które pojawiły się w jej głowie. Słyszała to niemal codziennie.

Jane nie spoglądała zbyt długo w swoje odbicie. Wiedziała, że jej ojciec się nie powtarza. A jej nie trzeba było mówić dwa razy. Dziesięć sekund to dziesięć sekund, ani chwili dłużej. Dziewczyna wygładziła granatową sukienkę i podciągnęła grube rajstopy. Tego roku zima nikogo nie rozpieszczała.

– Jak ci się spało? – zapytał Henry Smith, były komandos, niegdyś kochający mąż, obecnie tyran i psychicznie chory człowiek.

Oho, ktoś ma dobry humor, kiedy zadaje takie pytania... może z powodu moich urodzin, które będą za trzy dni... Żebym tylko tego nie spieprzyła.

Jane nawet nie miała pojęcia, że kolejne trzy dni, były ostatnimi „dobrymi" chwilami z ojcem. Po następnych wydarzeniach, nic już nie było takie samo... Jane już nie była taka sama.

***

Po skończonym śniadaniu, trzynastoletnia (cóż, dopiero za trzy dni, ale kto się będzie spierał...) dziewczyna pomyła naczynia, a następnie poszła do przedpokoju, by ubrać zimową kurtkę i ciepłe buty.

– Co robisz? – zapytał Henry, sącząc wrzącą kawę.

– Jak to? Ubieram się, żeby jeszcze przed szkołą odśnieżyć podwórze. A przy takiej pogodzie droga do miasta zajmie mi dłużej niż zazwyczaj, dlatego nie chcę marnować czasu.

– Już odśnieżyłem. A do szkoły cię zawiozę.

– Dziękuję...? – powiedziała ostrożnie Jane. Coś tu nie grało. Bała się, że jest to okrutny żart ze strony jej ojca. Że przetrzyma ją w domu, potem będzie kazał jej biec do szkoły, a kiedy się spóźni, spuści jej porządne manto.

– Nie bądź taka zdziwiona. Dzisiaj jest naprawdę zimno, drogi są śliskie, jeszcze uderzy w ciebie jakiś samochód. Poza tym, wczorajszy trening poszedł ci naprawdę nieźle.

Metal HeartWhere stories live. Discover now