Rozdział 11

1.7K 96 23
                                    

– Mogę iść sama. Facet nie odrąbał mi nóg, tylko trochę pokiereszował. Uwierz mi, ojciec organizował mi o wiele gorsze treningi – powiedziała Jane, ale Bucky nie zareagował na jej prośbę. Zmarszczył natomiast brwi na wzmiankę o jej tacie. Mimo tego, że po części rozgryzł Jane, to ona i tak owinięta była kokonem tajemnicy. Chciał wiedzieć więcej. Chciał wiedzieć wszystko.

Jane i Barnes byli już naprzeciwko wyjścia, kiedy pojawiło się przed nimi trzech agentów Hydry. Kobieta napięła mięśnie, zmuszając się do ruchu, by pomóc Jamesowi, ale ten przycisnął ją mocniej do siebie i jakimś cudem jej nie upuszczając, uwolnił jedną rękę. Sięgnął do małego pistoletu przy pasie i w mgnieniu oka posłał wrogów na drugą stronę. Bucky miał nadzieję, że jeśli istnieje piekło, to oni się w nim smażą.

– Chodźcie, nie mamy czasu. Za niedługo zjawi się tutaj C.I.A. i Bóg wie, co jeszcze. Chyba nie chcemy, żeby nas złapali, co? – rzucił Falcon, który zdążył dogonić Zimowego. Obok niego w milczeniu maszerował Kapitan Ameryka z potężnym pudłem, w którym znajdowały się dokumenty, mogące uratować jego najbliższego przyjaciela.

W trakcie marszu nikt się nie odzywał. Sam szybował w powietrzu obserwując teren, a pozostała trójka była pogrążona w myślach.

Steve poczuł jak kamień spada mu z serca. Całe zło, jakie przydarzyło Bucky'emu z winy Hydry, w końcu może zostać zakończone, a jego przyjaciel odzyska wolność w sensie fizycznym i psychicznym. Bał się trochę o Jane, ale wiedział, że kobieta bywała w o wiele gorszych sytuacjach i kilka siniaków, czy rozcięta warga to dla niej to samo, co zakwasy u biegacza. Poboli i przestanie, a czyni cię mocniejszym.

Jane myślała nad tym, jak łatwo dała się zaskoczyć. Tyle lat treningu wyryło w jej mózgu, że zawsze trzeba być czujnym. Po swojej pierwszej akcji, czyniła to zawsze i nigdy nie zapomniała o tej zasadzie. Nic nie było w stanie jej rozkojarzyć. Czy wybuch nieopodal niej, czy też krzyki jej kompanów. Tego dnia jednak wystarczyło, by usłyszała Jamesa wołającego jej imię, by wyleciały jej z głowy wszystkie nakazy i rady jej ojca. Tylko tyle wystarczyło, by okazała swą słabość i brak dyscypliny. Przenigdy nie zdarzyło się jej nic podobnego. Wsłuchana w wewnętrzny głos rozmyślań, zamknęła oczy i nieświadomie oparła głowę na torsie Jamesa. Z jej wargi nadal ciekła krew, ale już mniej piekło. Brzuch natomiast palił żywym ogniem i wiedziała, że następnego dnia będzie miała problem ze zwleczeniem się z łóżka. Metalowa ręka mężczyzny trzymająca ją w pasie zdawała się jednak nieznacznie koić ból.

Zimowy Żołnierz maszerował przed siebie, trzymając Jane tak, jakby za chwilę miała zniknąć. Wpatrywał się w dal zamyślonym wzrokiem, przewracając w głowie trybiki. Jak on mógł być takim idiotą, by pozwolić swoim przyjaciołom podejmować tak wielkie ryzyko? Steve był nieźle poobijany, Sam również (chociaż jego nie żałował), ale najgorzej oberwała Jane. Widział, ilu ludzi powaliła, znał także jej sposób walki i wiedział, że na wygraną zapracowała bólem. A później Boylen... Tak nazywał się facet, który obkładał ją pięściami niczym worek treningowy. James zmiażdżył mu krtań. I cholernie żałował, że facet nie był pieprzonym kotem z dziewięcioma życiami, bo z chęcią zabiłby go kilka razy. Na samą myśl jego serce zabiło szybciej, a żyły na prawej dłoni były jeszcze bardziej widoczne od pulsującej w nich krwi. Barnes poprzysiągł sobie, że zabije każdego, kto skrzywdzi jego przyjaciół. Każdego.

***

Gdy w końcu wszyscy znaleźli się przy swoich pojazdach, z oddali usłyszeli syreny. Ich czas nieubłaganie się kończył.

– Steve, weź Jane do samochodu, a ja pojadę jej motorem – powiedział Bucky, stawiając kobietę przy aucie, by mogła się podeprzeć. Ta jednak na samą wzmiankę o tym, że ktoś oprócz niej miał dosiąść jej maszyny, natychmiast się ożywiła.

Metal HeartWhere stories live. Discover now