Najzwyklejszy, mugolski, niemagiczny dachowiec [HP]

3.2K 61 9
                                    

Severus Snape cieszył się opinią zimnego, złośliwego i wymagającego pedagoga. Uczniowie bali się go i unikali wchodzenia mu w drogę jak ognia. Lubił tylko siebie, a przynajmniej tak uważała większa część ludzkości. Nikt nie zdawał sobie jednak sprawy z pewnej... przypadłości profesora. Mianowicie jego kota. Takiego najzwyklejszego, mugolskiego, niemagicznego dachowca. Mroczny mistrz eliksirów uwielbiał nocami siadywać w swoim gabinecie z szarym zwierzakiem na kolanach i opowiadać mu o... właściwie wszystkim. Od koloru skarpetek znienawidzonego ucznia po umiejscowienie tajnych, zamkowych komnat. Kot mruczał wtedy z zadowoleniem gdy Severus głaskał z najwyższą delikatnością jego zadbane futerko.

Każdej nocy niezmiennie odbywało się to samo. Lecz pewnego wieczoru Severus nie przyszedł zwierzyć się swojemu kotu. Zirytowany tym mały zwierz miałknął, fuknął, zjeżył się i puf! Po prostu puf. Zamiast szarego, najzwyklejszego, mugolskiego, niemagicznego dachowca na zimnej podłodze lochów Hogwartu stał nastolatek ubrany w szarą bluzę i równie szare spodnie z poirytowaniem wymalowanym na twarzy. Miał długie, blond włosy spięte w wysoki kucyk sięgający jego kostek i przeszywające błękitne oczy z prawie pionowymi źrenicami. Smukły, wysoki chłopak przespacerował się w tę i spowrotem po gabinecie, i prychnął.

- Jeśli nie przyjdziesz tu za dwie sekundy obiecuję, że będziesz mógł spóźnić się już tylko na swój pogrzeb.- syknął do nieobecnego w pomieszczeniu mężczyzny.

Minęła sekunda, dwie, minuta. Snape nie zjawił się. W chłopaku rosła frustracja.

- Walić to. Idę go poszukać.- mruknął wściekle.

Co jak co, ale wystawić do wiatru się nie da. Od lat udawał jakiegoś głupiego futrzaka tylko i wyłącznie, żeby zobaczyć uśmiech na twarzy zgorzkniałego, wrednego maga. Choćby za samo poświęcenie należała mu się jakaś nagroda. Ale nagrody nie chciał. Wystarczył mu ten grymas inny niż zwykle. Taki zarezerwowany tylko dla niego. Ciepły, skrywający pozytywne uczucia pod ciężką do przejrzenia maską.

Przemierzając zimne lochy żałował, że nie ma butów. Chłód kamiennej posadzki ziębił mu stopy przypominając jak wygodna w takich sytuacjach była animagiczna forma. Jako kot mógł chodzić wszędzie gdzie chciał niezwracając niepotrzebnej uwagi uczniów, temperatura mniej mu dokuczała i ta zwinność- dzika, zwierzęca, cudownia jak najcudowniejszy sok dyniowy. Albo mleko. Mleko też było dobre.

Ludzkie ciało pod wieloma względami miało koszmarnie niepraktyczne ograniczenia. Było duże, nieporadne, gołe i niezdarne. Potrząsnął głową. Nie powinien tak myśleć. Był człowiekiem. Nie wolno mu o tym nigdy zapomnieć. Nigdy.

Wszedł po schodach, minął łukowato sklepiony korytarz i otworzył gwałtownie drzwi klasy do eliksirów. Trzy rzędy ławek, regały zastawione szklanymi słoikami, fiolkami i kolbami z kolorowymi miksturami wewnątrz. Do tego potężne, drewniane biurko z kałamarzem, zwiniętym kawałkiem pergaminu oraz piórem na blacie. Ani żywej duszy, ani pół-przejrzystych zjaw. Sfrustrowany zatrzasnął ciężkie drzwi i ruszył dalej.

Nienaturalna cisza panująca w zamku zwróciła uwagę blondyna dopiero kiedy opóścił podziemia. Na ciepło oświetlonych korytarzach panował bezruch. Schody zamarły w połowie drogi. Postacie na portretach i obrazach zastygły w jednej pozycji.

- Okej...- zlustrował wszystko wzrokiem jeszcze raz- To nie jest śmieszne. Co tu się dzieje?

Nie uzyskał odpowiedzi, na którą liczył. Poczuł lekki niepokój. Hogwart jeszcze nigdy nie wydawał mu się tak zimny, mroczny i niegościnny jak w tej chwili. Przełknął ślinę, potrząsnął głową.

- Skup się, Leo.- rozkazał samemu sobie- Musi być jakaś przyczyna.- odetchnął głęboko- Po pierwsze jakiś czar. Jest w ogóle takie zaklęcie? Musiałoby być niezwykle potężne, żeby przebić się przez barierę, choć równie dobrze ktoś z wewnątrz mógł je rzucić, ale to nie mógłby być byle kto. Może dyrektor...- zmarszczył brwi-... Duplendor? Mniejsza... Po drugie amulet czy artefakt. Może taki wisiorek jak Granher... Chyba tak jej było...- przerwał monolog wsłuchując się w miarowy odgłos kroków.

Gdyby nadal był kotem zastrzygł by uszami. Stukot butów odbijał się echem po korytarzach niosąc się donośnie już z daleka. Kroki ucichły. Blondyn odwrócił się nerwowo.

- Kim jesteś i co tu robisz?- zapytała starając się brzmieć pewnie zielonowłosa dziewczyna.

Była pulchna. Miała może z trzynaście lat i zdecydowanie zbyt duże ubrania. Workowata bluza w brzydkim odcieniu żółtego z podwiniętymi rękawami, długie dżinsowe dzwony przytrzymane w połowie brzucha grubym, skórzanym pasem, a i tak podwinięte u dołu z sześć razy i przetarte od każdej możliwej strony tenisówki w czerwoną kratkę przywodziły na myśl bezdomną spod mostu. Mimo tego jej włosy były bardzo zadbane, upięte w wymyślny kok z kilkoma artystycznie wystającymi loczkami. Amorkowatą, okrągłą buzię zdobiły blade piegi. Celowała w niego powyginanym, posklejanym taśmą klejącą w paru miejscach różdżką.

- Hola, Hola... Nie gorączkuj się tak.- uśmiechnął się podnosząc ręce- Nic Ci nie zrobię.

- Kim jesteś?- powtórzyła z naciskiem nie opuszczając broni.

- Leonard, miło mi.- wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny, która odskoczyła wyraźnie przestraszona.

- Nie zbliżaj się!- jej głos brzmiał bardzo piskliwie- Nie wiem kim jesteś i co zrobiłeś, ale masz to natychmiast naprawić.- zarządała.

- To nie moja wina!- zaprotestował oburzony.

Jak mogła myśleć, że to jego wina? A może sama to zrobiła i szuka osoby, na którą wszystko zwali? Kim jest ta mała? Nigdy wcześniej ani jej nie widział, ani o niej nie słyszał. Dziwne...

- Jak nie twoja to czyja?- zapytała spokojniej, jednak dalej nie opuściła różdżki mierząc chłopaka nieufnym wzrokiem.

- A bo ja wiem! Może twoja? Kim ty jesteś, tak właściwie, żeby mnie oskarżać, co?

- Margo.- oznajmiła dumnie- Margo Dushes Penelopa Victoria Rose Celestyna Dumbledore. Prawnuczka brata dyrektora Hogwartu.- doprecyzowała.

- Super. Ja wróżka zębuszka. Możemy tu stać i gadać albo się ruszyć i coś zrobić. Pomysły?- przeszedł do rzeczy. Margo zacisnęła usta w wąską kreskę.

- Chodźmy.- wycedziła.

- Zaczniemy od gabinetu dyrektora. Później zobaczymy. Szukamy wszystkiego co nietypowe. To może być nawet guzik.

- Guzik zatrzymał czas?- prychnęła.

- A skąd wiesz? Widziałem w życiu wiele dziwacznych guzików i nie zdziwiłbym się gdyby te cholerstwa władały jakąś czarną magią.

- No, dobra... Sprawdźmy już ten gabinet.- mruknęła.

Kolorowy wiatr |ᴍᴜʟᴛɪғᴀɴᴅᴏᴍ ᴏɴᴇ sʜᴏᴛs| ✓Where stories live. Discover now