Rozdział osiemnasty

787 99 16
                                    

Wyraźnie słyszałam kapanie kropel lodowatej wody z kamiennego sufitu, gdy bez żadnego konkretnego celu przemierzałam długi korytarz z nadzieją, że natknę się na coś – na cokolwiek, co pozwoliłoby mi wydostać się z tego piekła. Powietrze było ciężkie i chłodne, nieprzyjemnie drażniące moją zmarzniętą skórę i duszące w płucach, zupełnie jakbym znajdowała się ponad kilkadziesiąt metrów pod ziemią, zaś w przeświadczeniu tym jedynie utwierdzała mnie zapadająca raz po raz głucha cisza, kiedy to ze świata zewnętrznego nie docierał do mnie absolutnie żaden odgłos. Wszystko wskazywało na to, że nie została za mną wysłana żadna pogoń, być może dlatego, że nikt nie zauważył jeszcze mojego zniknięcia, a być może z tej prostej przyczyny, że wydostanie się z tej pułapki mogło być dla mnie zwyczajnie awykonalne, o czym kult najpewniej wiedział.

Skradziona wcześniej zapalniczka dawała mi wystarczająco dużo światła, bym nie zderzyła się z żadną przeszkodą i dostrzegała ewentualne rozwidlenia dróg, wciąż jednak było to za mało, abym mogła dostrzec wroga czającego się chociażby na odległość wyciągnięcia ręki, ze swoistym zdumieniem jednak zauważyłam, że ani klaustrofobiczna przestrzeń, ani otaczający mnie gęsty mrok nie wywoływały żadnego lęku w moim skupionym na ucieczce umyśle.

Minęło bardzo dużo czasu, zanim dotarło do mnie, że w dalszym ciągu trzymałam też połamane oparcie krzesła, na którym najprawdopodobniej znajdowały się także plamy krwi, na szczęście niewidoczne dla moich oczu w tak niesprzyjających warunkach, niemniej, uznałam, że w chwili obecnej, nawet gdybym je zobaczyła, nie wywarłyby one na mnie zbytniego wrażenia. Im bardziej się gubiłam, tym intensywniej docierała do mnie świadomość tego, co właśnie zrobiłam, nie potrafiłam jednak wykrzesać z siebie ani odrobiny żalu czy współczucia, wciąż nadmiernie pobudzona przez to, co działo się wokół w chwili obecnej.

Zatrzymałam się i wzięłam kilka głębokich oddechów poprawiając uścisk na prowizorycznej, drewnianej broni, by wyciągnąć przed siebie rękę wraz z trzymaną weń zapalniczką i maleńkim płomieniem oświetlić część korytarza, w której się znajdowałam. W tym miejscu nie słyszałam już nawet kapania kropel wody, a to podsunęło mi nieuzasadnioną myśl, że musiałam zmierzać w niewłaściwym kierunku, spróbowałam więc odtworzyć w pamięci moment, w którym po raz ostatni minęłam rozwidlenie i wrócić do niego, tymczasem starając się za wszelką cenę opanować rosnącą panikę i coraz częściej powielającą się myśl, że to wszystko nie miało sensu, że byłam tutaj uwięziona i znalezienie mnie stanowiło jedynie kwestię czasu.

Przełknęłam nieistniejącą gulę, którą naraz poczułam w gardle i z dłońmi drżącymi jak w delirium zawróciłam, cały czas uważnie nasłuchując i nie dopuszczając do siebie irracjonalnego przeczucia, że być może z jakiegoś powodu ogłuchłam, jak również, że ciemny korytarz był nieco węższy, niż kiedy przemierzałam go chwilę wcześniej.

O ironio, gdy pierwszym dźwiękiem, który do mnie dotarł było echo kilku par kroków, poczułam ulgę, która dopiero później przekształciła się w lodowate szpony strachu zaciskające się na moim żołądku i zmuszające, bym przyspieszyła kroku, już, teraz, natychmiast. Zgasiłam zapalniczkę i pozwoliłam, by mrok całkowicie mnie pochłonął, stwarzając wokół bezpieczną, nieprzepuszczalną sieć, w której nie można było mnie dostrzec, wtedy też, wodząc dłonią wzdłuż zimnego kamienia niemalże biegłam, nie mogąc z całą pewnością stwierdzić, z której strony dobiegały odgłosy i kiedy już pomyślałam, że najgorszy możliwy scenariusz się sprawdził, że nie miałam szans na ucieczkę, poczułam pod palcami żelazne kraty.

Stanęłam w miejscu i chwyciłam je, chcąc sprawdzić, że nie były one jedynie wytworem mojej wyobraźni, a kiedy bardzo rzeczywiste, śmierdzące metalem odłamki rdzy przykleiły mi się do dłoni uznałam, że być może właśnie los się do mnie uśmiechnął. Odszukałam zamek i spróbowałam otworzyć przejście, usiłując jednocześnie zachować możliwie jak największą ciszę, by nie zwracać na siebie uwagi, nie byłam jednak w stanie sprawić, by kraty drgnęły, a kiedy w panice mocniej nimi szarpnęłam, łomot rozniósł się echem po korytarzu sprawiając, że krew odpłynęła mi z twarzy. Zamarłam, gdy dotarło do mnie, że kroki zbliżały się z prawej strony i zmierzały prosto na mnie.

Kuroshitsuji | Rewersja [ ZAWIESZONE ]Where stories live. Discover now