Rozdział dwudziesty pierwszy

1.2K 106 23
                                    

Zima zdawała się nadejść zupełnie niespodziewanie, a ostatnie pół roku niemalże przeleciało mi między palcami pozostawiając po sobie tylko wyblakłe wspomnienia, które niejednokrotnie zacierały granicę między jawą a snem. Z trudem przypominałam sobie wydarzenia sprzed kilku miesięcy, w szczególności te, które miały miejsce niedługo po powrocie do rezydencji, a które zdawały się należeć do kogoś zupełnie innego, obcego człowieka mającego na pewien czas dostęp do pełnej kontroli nad moim ciałem i umysłem. Przez pewien czas wierzyłam nawet, że istotnie tak było, zaś to, co definiowałam mianem własnych wspomnień w gruncie rzeczy wcale do nich nie należało i stanowiło jedynie przedziwny wytwór mojej wyobraźni, która skrywszy się w mroku nieświadomości pozwalała na to, by ktoś inny przejął władzę nad moimi działaniami.

Śnieg prószył leniwie, wielkimi płatami pokrywając i tak już białą powierzchnię ogrodów, otulając ją dziewiczą, gładką warstwą puchu, tak piękną i czystą w porównaniu do błotnistej, wilgotnej jesieni, która zaledwie poprzedniego dnia wciąż znajdowała się za oknami. Siedząc w wykuszu i obserwując łagodny, spokojny krajobraz, sącząc gorącą, jaśminową herbatę nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że słyszałam wyraźnie ten cichy, ledwo dosłyszalny szum opadających płatków, przeplatający się z błogim trzaskaniem ognia w kominku tuż za mną. Błoga, ciepła atmosfera saloniku na piętrze doskonale kontrastowała z chłodem panującym na zewnątrz, mimo to postanowiłam, że gdy tylko śnieg przestanie padać, udam się na krótki spacer między bialutkimi alejkami śniętych roślin, by móc bezpośrednio przyjrzeć się tym pięknym okolicznościom, których miałam przecież już nigdy więcej nie zobaczyć — nie, kiedy zaledwie dzień po powrocie do posiadłości Phantomhive ze szpitala, kiedy to moje połamane kości szczęśliwie się zrosły, a stan zdrowia pozwalał na normalne funkcjonowanie oraz pracę, zawiązałam solidną pętlę wokół własnej szyi.

Jedwabna apaszka nieprzyjemnie drażniła moje gardło, nawet pomimo faktu, że w tamtej chwili wciąż jeszcze się na nim nie zaciskała, o wiele bardziej uciskając moją pełną wątpliwości i lęku świadomość, gdy bosymi stopami wciąż stałam na ustawionym tuż pod żyrandolem krześle. Postanowiłam sobie jednak, że w momencie, w którym już zbiorę się na odwagę nie będę mogła pozwolić sobie na chwilę zawahania, ani przez sekundę nie dopuszczając do siebie myśli o odwrocie, świadoma tego, że kiedy tylko pozbędę się jedynej podpórki, od przejścia do nicości — a potem do domu — będzie dzieliło mnie zaledwie parę minut, jedna, może dwie. Nie był to czas, którego nie mogłabym wytrzymać wisząc pod sufitem, miażdżąc swoje drogi oddechowe własnym ciężarem ciała, tym bardziej, że później miała mnie za to wszystko czekać nagroda w postaci powrotu do siebie, do swoich czasów, rodziny i bliskich, gdzie nikt nie próbował mnie torturować, skrzywdzić ani zabić.

Wilgotnymi od potu, lodowatymi dłońmi upewniłam się, że węzeł był dostatecznie ciasny i nie miał szans na rozwiązanie się, przez cały czas skupiając myśli na tym, co dopiero miało nadejść, a nie na tym, co właśnie robiłam, zgodnie z planem nie dając sobie ani chwili na przerwanie swoich działań. Wiedziałam doskonale, że w momencie, w którym bym się zawahała, w którym pozwoliłabym sobie na krótkotrwałą bezczynność, nie byłabym już w stanie cofnąć się do ponownie do stanu tak wielkiej desperacji, pozwalając, by wątpliwości całkowicie mnie skonsumowały.

Dlatego też, sprawnymi i szybkimi ruchami panicznie drżących dłoni przełożyłam przygotowaną wcześniej pętlę przez głowę, następnie zacisnęłam kurczowo powieki wstrzymując oddech i kopnięciem przewracając krzesło, na którym stałam, przez co przewaliło się na podłogę z głuchym łoskotem, a ja niespodziewanie wbiłam spojrzenie w znajdujący się nade mną piękny, mosiężny żyrandol. Język przywarł mi do podniebienia blokując możliwość zaczerpnięcia powietrza, którego już po chwili zaczęło mi brakować w coraz bardziej palących płucach, domagających się życiodajnego tlenu.

Kuroshitsuji | Rewersja [ ZAWIESZONE ]Where stories live. Discover now