Rozdział 21

1.2K 84 1
                                    


Następnego ranka tuż po obudzeniu się nachodziły mnie pesymistyczne myśli. To już dziś. Za pozytywnie do tej walki się nie nastawiałam. Powiem wam, że za chiny ludowe nie miałam pojęcia, jak mam pokonać Mormo. No dobra, byłam dobrze przygotowana. Zarówno stare, jak i nowe zaklęcia znałam na wylot. Zawsze jednak pozostaje jakieś ale. W tym wypadku oznaczało to dla mnie to, że nie miałam pomysłu w jaki sposób ją pokonać. Drugą zagadką pozostawało dla mnie, jakie niespodzianki ma z zanadrzu. Bo bądźmy szczerzy wszystkich swoich sztuczek mi na pewno nie zdradziła. Ale wystarczy o tym, co będzie. Teraz wolałam skupić się na sprawach przyziemnych, do których niewątpliwie zaliczyć mogłam jedzenie.

Zapukałam po przyjaciół. Razem z nimi zeszłam na dół do stołówki. Tam podeszliśmy do stolika, usiedliśmy. Pora na oficjalną prezentację:

- Soniu, Nate chciałabym wam przedstawić mojego trenera Michaela i jego żonę Beth.

- No, w końcu mamy ten zaszczyt was poznać. Alex już się was doczekać nie mogła- zaśmiała się Sonia.

- Tak sobie wmawiaj. Wiecie co wam powiem? Miło tak się pośmiać. Człowiek trochę oderwie się od tego, co ma dziś być.

- Alex już nie smutaj. Będziemy tam z tobą duchowo.

- No dobra chodźmy już, bo chyba czas zacząć przygotowania. Chce mieć to jak najszybciej z głowy.

No i zaczęło się. Nie mówię tu oczywiście o walce, ale o ostatecznym odliczaniu. Już nie dni dzieliły mnie od następnego spotkania z Mormo, lecz godziny, których też za wiele nie zostało. Powoli pokonywaliśmy drogę ze stołówki do naszego ukrytego pokoju, kiedy naszą- moją wędrówkę przerwało niecierpliwe nawoływanie mojego imienia. Popatrzyłam na moja grupę i nie zauważyłam, aby kogoś brakowało. Odwróciłam się chcąc sprawdzić, kto tak woła, lecz od razu przyspieszyłam kroku, a w myślach powtarzałam sobie tylko "cholera, cholera, cholera". Popatrzyłam na Sonię, która była równie, jeżeli nie bardziej zaskoczona ode mnie. 

Jedno słowo, a ile mówiące. Aaron. Czy do jasnej ciasnej nie mógł wybrać sobie innego terminu na odwiedziny, tylko dzisiaj? Szlak niech to trafi, krew jasna zaleje. Jak się pieprzy to wszystko na całej linii. Nie dość, że byłam zestresowana, to jeszcze jego mi tutaj do kolekcji brakowało. Ale co poradzić, to się po prostu nazywa szczęście, w moim wykonaniu.

Weszliśmy wszyscy do ukrytego pokoju, gdzie czekał już na nas dyrektor. Nie mówiliśmy za dużo, każdy zatopiony we własnych myślach. Zawołałam przyjaciółkę na bok, bo już dłużej nie mogłam samotnie rozmyślać o tej sytuacji, mającej miejsce niedawno:

- Soniu, o co w tym wszystkim chodziło?

- Nie wiem. Jakbym coś wiedziała, to dałabym ci znać. Zaskoczył mnie tak samo, jak ciebie.

- Kurcze. Nie wiem, co mam powiedzieć w takiej sytuacji. Tyle czasu go nie widziałam, ale nie pora teraz na takie rozmyślania- zawołałam do wszystkich:

- Gotowi? Bo ja bardziej nie będę. Co ma być niech będzie.

Każdy z obecnych tu osób rozszedł się do swojego kąta, aby nie przeszkadzać. Tylko ja i Michael zostaliśmy na macie. On, aby nadzorować moją wędrówkę, a ja wiadomo po co. Teraz przyszła pora, aby powiedzieć tylko dwa słowa:

Zaczęło się...

Cztery żywioły - powrótOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz