Kacey, czternaście lat wcześniej
— Mamo, daleko jeszcze? — pytam, poprawiając spadające z nosa okulary.
Mocne hamowanie samochodu powoduje, że spadają one po raz kolejny dzisiejszego wieczoru. Mama nie zwraca na mnie uwagi, tylko mówi pod nosem nieznane mi słowa.
— A nie możemy pojechać do tego sklepu niedaleko domu? Tutaj chyba jest spory korek...
— Kacey! Siedź cicho, dziecko! — Kulę się bardziej na siedzeniu.
Deszcz uderza o auto coraz głośniej i mocniej. Zaczynam wybijać paluszkami jego rytm o udo i podśpiewuję poznaną ostatnio piosenkę. Przymykam oczy, aby móc się jeszcze bardziej porwać muzyce. Kiedy nie widzę rzeczy wokół siebie, czuję, jakbym widziałam muzykę i dźwięki... To magiczne.
Piękny spokój dźwięków i mojego głosu zakłóca mama... jak zwykle.
— K... Proszę, bądź do diaska cicho. To nie czas na przedstawienia. — Zerka na mnie w lusterku i karci wzrokiem.
Oczy zachodzą mi łzami... jak zwykle. Poprawiam okrągłe oprawki na nosie, które są naprawdę sporo za duże. Głowa opada mi na szybę, a palce zaczynają rysować wzroki na szkle. Deszcz pada jeszcze gwałtowniej, a mama klnie... jak zwykle.
Serduszko wraz ze słoneczkiem, które tworzę, rozmywa się w przeciągu kliku sekund. Wszystko jest dziś takie smutne i wredne... jak zwykle.
Dostrzegam dużą tablicę z napisem miasta i składam litery: Pitt... Okulary w tym momencie całkiem spadają z mojego nosa. Nie chce mi się ich podnosić nawet z kolan. Wzrok mam zamglony przez deszcz i dużą wadę. Szkoda mi patrzeć na świat, więc wolę zamknąć oczy... jak zwykle. I to jest błąd...
• • •
— Mamo! Zwolnijmy tempo, proszę. Już bolą mnie nogi. — Zaczynam szarpać jej dłoń.
— Cicho! — Ta sama odpowiedź... jak zwykle.
Czuję, że moje sandałki są całe przemoczone, a włosy jak mop. Zaczyna mnie denerwować ta podróż. Dopiero po jakiś dziesięciu minutach stajemy i mama ściąga moje oprawki, pewnie chce je wyczyścić.
— To tutaj, mamusiu? — pytam zniecierpliwiona.
Lubię chodzić na zakupy, ale raczej w ciągu dnia z nianią, jeśli już jadę z mamą to właśnie tak, jak teraz — późnym wieczorem. Mama nie ma czasu... jak zwykle.
Nie odpowiada mi, a ja średnio ją widzę. Z dźwięków mogę się zorientować, że grzebie chyba w torebce.
— Mam... — Przerywa mi.
— Kacey, słonko... — mówi bardzo drżącym głosem. — Chyba... ja... chyba... — jąka się.
— Tak, mamo, co się stało?
Słyszę w szumie deszczu, jak głośno przełyka ślinę i pociera czarne dłonie o swoje włosy... jak zwykle.
— Ja, kochanie... Kacey... Yyy... Ja muszę wrócić po portfel, dobrze? Poczekaj tutaj... — Chwyta moją dłoń. — Nie odchodź stąd, dobrze? — Kuca i całuje moje czoło... jak zwykle.
— W porządku. — Uśmiecham się i staram wyostrzyć wzrok. — Idź, mamusiu, poczekam na ciebie tutaj.
Mam wrażenie, że ona płacze, ale nie mogę nic ostro dojrzeć. Nadal nie oddała mi oprawek.
— Na pewno? — szepcze.
— No tak... nie jestem już taka mała.
Widzę zarys jej sylwetki, kiedy się cofa i klnie, tylko tym razem naprawdę głośno... nie jak zwykle.
Czuję się dziwnie, coś jest nie tak... Deszcz cichnie, kroki mamy też, a ciemność zaczyna mnie przytłaczać, do tego tylko głośne ciężarówki dudnią w mojej głowie. Praktycznie na ślepo cofam się, aby oprzeć o murek i czekam...
Dziesięć minut...
Siadam na ziemi.
Trzydzieści...
Trę mocno oczy, bo czuję łzy. Wołam ją trzy razy...
Godzinę...
Wołam mamę, aby wróciła już z dwadzieścia razy...
Dwie godziny...
Jest mi zimno, ale wołam... tysiąc... może więcej.
Płaczę, krzyczę, płaczę, krzyczę... I tak na przemian...
— Mamo! Mamusiu... Wróć! — Chrypa w moim głośnie... nie jak zwykle.
Ścieram łzy i postanawiam wstać. Podchodzę bliżej jezdni, ale nic oprócz migotających świateł aut tu nie ma... Nic.
— Mamo... — szepczę. — Mamo... — Znów płaczę.
Zaczynam obgryzać kciuk tak mocno, że czuję krew w ustach. Aby się ogrzać, dmucham powietrzem na swoje ręce. Nie wiem, gdzie jestem, nie wiem, co się dzieje, nie mam pojęcia, gdzie jest mama... nie jak zwykle.
W przeciągu kolejnych godzin jedyne, co już tylko robię, to modlę się tak, jak uczyła mnie niania:
Aniele Boży, Stróżu Mój...
Ty zawsze przy mnie stój...
Pociągam mocno nosem i zaczynam drżeć... nie jak zwykle.
Rano, wieczór, we dnie, w nocy
Bądź mi zawsze ku pomocy,
Strzeż duszy, ciała mego,
I daj mi znów mamę...
zaprowadź mnie do żywota wiecznego.
Amen.
Zasypiam na zimnym chodniku pod murem, nie doznając od nikogo pomocy... I wtedy nie mam już nic, nawet zmysłów. Staję się utracona...
• • •
Boleśnie, wzruszająco i przerażająco... Aż trudno opisać, co czułam pisząc ten prolog. To było wyzwanie. Historia Kacey zawsze będzie łapała mnie za serce i powodowała łzy...
Polecam obczaić obsadę ;D
Pozdrawiam K. Brunner
YOU ARE READING
Utraceni | Tom 2
Teen FictionDla nich szanse i nadzieje zniknęły w przeciągu jednego dnia. Utracili marzenia, pasje oraz własną wartość. Teraz próbują kryć się pod różnymi maskami i ciętym humorem, ale w środku ich serca są skruszone i na skraju upadku. Stracili coś, czego nie...