Rozdział 12

2.2K 188 111
                                    

Tymon 

Jest ósmy grudnia, Edith ma urodziny. Z braku laku wreszcie po dwóch tygodniach musiałem przyjechać do rodzinnego Butler. Michael nie jedzie ze mną z akademika tylko dlatego, że musi zająć się w końcu przygotowaniami przyjęcia ze swoją laską całe dwadzieścia cztery godziny wcześniej. Ciekawe, czy chodzi tylko o imprezę...

Nie mam zamiaru rozmawiać z rodzicami, bo jestem tchórzem, nie mam sił na kolejne kazania. Jednak podjeżdżam pod dom... Nie mam kluczy, zamki pewnie były już zmieniane kilkanaście razy, od kiedy jestem na studiach. Wywalam, choć raczej powinien powiedzieć odkładam, rękawice baseballowe pod drzwi frontowe, liczę, że matka tego nie widzi. Koniec sezonu, koniec grania, genialnie. Nie byłem na ostatnich treningach, stwierdziłem, że to kompletnie bez sensu. Męczyłem się na nich psychicznie. Pewnie teraz dostanę porządny opierdol od trenera Alexa. Szykuje się cudowny weekend...

Mój pięcioletni, srebrny mustang średnio radzi sobie na ośnieżonych drogach. Może to dlatego, że nadal jeżdżę na letnich oponach. Tak, to na pewno przez to. Wczoraj w Pensylwanii spadł pierwszy śnieg, zazwyczaj następowało to już na przełomie października z listopadem, ale w tym roku jesień była wyjątkowo długa i słoneczna.

Wjeżdżając na podjazd domu Larsenów, wraca sporo wspomnień z okresu liceum, kiedy byłem durnym, egoistycznym szczeniakiem. Dobra, nadal bywa, że nim jestem, ale teraz potrafię ugryźć się w język i opanować emocje i słowa.

— Foster! No nareszcie jesteś! — Głos Michaela bez problemu słyszę przez zamknięte szyby.

Zanim zdążę wyjść z wozu, na podwórku są już solenizantka i Jasper, który tarmosi po głowie swoją dziewczynę – Alicię. Jej to ja wieki nie widziałem.

— Siema — wołam, czuję się rozluźniony w ich towarzystwie.

— No cześć, stary. — Chłopaki rzucają się na mnie z butelkami piw w dłoniach.

Tutaj w Butler moje stosunki z Michaelem są całkowicie inne. Niesnaski znikają.

— No nie wierzę, komu to się udało wreszcie wyrwać z tej zasyfionej Filadelfii? — Spoglądam na Alicię z otwartymi ramionami.

— Hamuj się, Foster. Bo dostaniesz po jajach. — Mierzy mnie „groźnym" spojrzeniem, tuląc się jednocześnie jak grzeczniutki kotek.

— Ach, jak ja za tym tęskniłem. — Udaję teatralnym tonem, mierzwiąc jej czarne kudły.

Dostaję mini kopniaka w łydkę i od razu zamykam buźkę. Naprawdę czasem żałuję, że nie wybrała mnie jako chłopaka, przecież jesteśmy idealni, jeżeli chodzi o kontrasty.

Przyjaciele z nas się śmieją, lecz my od lat z Panią Idealną sobie dogryzamy. Trochę słabo, że wybrała się na kierunek biologiczny aż do Filadelfii i przez to widzę ją raz na ruski rok, ale muszę przyznać, że ona się nie zmienia. Zawsze wredna, seksowna i wkurzająca do szpiku kości.

— To co, napijesz się z nami? — Edith porusza wolną butelką w ręku.

— Że ty mi, krówka, proponujesz alkohol, to nie wierzę. Wiesz, że ty dopiero za dwa lata legalnie? — Wywraca oczami i wciska mi butelkę Corony* w dłoń.

— Ciebie też to się tyczy. — Patrzę, jak Alicia bierze spory łyk trunku od swojego kochasia.

— Ale ty się zestarzałeś. — Edith przywiera do mojego ramienia. — Stary gbur — podsumowuje.

— A ty co? Szalona dziewiętnastka. Jak się czujesz z tym, że lat i zmarszczek przybywa a rozumu nie? — dogryzam Edith.

Reszta wybucha niepohamowanym śmiechem. Dziewczyna w mgnieniu oka staje się czerwona i obdarza mnie tym fuczącym spojrzeniem niestabilnej nastolatki. Uwielbiam ją.

Utraceni | Tom 2Where stories live. Discover now