Rozdział 39 cz.II

1.6K 128 55
                                    

Piosenka u góry to sztos po prostu! Musicie tego posłuchać! Miłego czytania, kochani. Najważniejszy rozdział przed wami. 

Tymon 

Od nadmiaru słodyczy naprawdę można dostać zawrotu głowy. Doświadczam tego na sobie od jakiś dwóch tygodni. Praca w Razzy Fresh może nie jest szczytem moich możliwości, ale daje mi stały i niezły zarobek, do tego dochodzą jeszcze pochlebne napiwki. Lecz przez nią już w życiu nie włożę do ust tego jogurtu, wchodzi mi on już uszami.

Do moich zadań należy obsługa na kasie, czyli pomoc tym, którym samemu się nie chce podstawić kubeczka pod automat z mrożonym jogurtem. Bywają czasem upierdliwi klienci, najczęściej są to studenci z tych prestiżowych kierunków, myślą, że są nad wszystko i wszystkich. Wtedy wkracza do gry moją wredna strona. Dwa czy trzy razy Keith hamowała moje cięte riposty i nie raz musiałem się ugryźć w język, aby nie palnąć czegoś niegrzecznego. Praca z klientami rządzi się swoimi prawami.

Popijam yerbę w przerwie, gdy w lokalu panuje pozór spokoju. Co prawda jakiś dzieciak chwilę temu rozwalił na ziemi sporą część białej, lepki masy, na szczęście Keith sprzątnęła to szybciej, niż ja zdążyłem małemu wybić ruszające się jedynki. Przypadki, że komuś coś spadnie, rozleje się, przypadkiem czy też specjalnie jest masa, jako dawny bywalec tego miejsca wcześniej tego nie dostrzegałem.

Wypluwam część herbaty, gdy zostaje atakowany bezlitośnie od tyłu i pozbawiony wzroku przez jakaś czarną szmatę.

― Co jest do cholery?! ― wrzeszczę bez ogródek. ― Ej!!!

― Nie szamocz się tak, stary. ― Głos Keith w tym momencie działa na mnie jak płachta na byka.

― Ściągnij to ze mnie, po co to?! To capi perfumami babci! ― Usiłuję jej niewielkie dłonie obezwładnić, ale bez skutku.

― Ej! To moje perfumy, idioto! ― burczy oburzona i mocniej zaciska opaskę.

Po chwili czuję, jak ktoś ciągnie mnie do tyłu. Usiłuję, jakoś się ratować, stawiać opór, ale nie krzyczę, w końcu jestem w pracy, trzeba zachować pozory kultury i nie robić siary.

― Dean, uważaj! ― Keith instruuje prawdopodobnie mojego oprawcę, a ja zostaje naprawdę chamsko wepchany z lokalu do auta, którego zapach znam doskonale.

― Co wy ze mną wyprawiacie? ― Dopiero teraz wyraźnie czuję, jak moje ręce mocno zostały uwiązane jakimś wąskim sznurkiem. ― Kto teraz będzie pracował, hę? ― próbuję ich jakoś podejść.

― Cicho, Foster. My tylko bawimy się w super agentów ― nabija się chłopak.

Wciągam zapach głośno nosem i nie mogę uwierzyć... nie... nie... nie...

― To moje auto!!! Skąd macie kluczyki? Co tu się właściwie dzieje?! ― zaczynam kompletnie głupieć. ― Nie próbuj majonezożerco go odpalać! Jeszcze zrobisz krzywdę mustangowi!

Ich wspólny śmiech brzmi przerażająco, czuję się jak jakiś uprowadzony człowiek, którego lada moment wywiozą do lasu, czy do jeszcze innego gównianego miejsca, gdzie zabiją i zakopią.

― Mówię serio! ― warczę, wijąc się na fotelu jak epileptyk, a samochód powoli rusza.

Za chwilę wyjdę z siebie...

― Foster zluzuj gacie i nie utrudniaj super akcji, okay? ― mówi Dean stanowczo.

Bąkam pod nosem kilka spostrzeżeń i splatam dłonie na klatce. Nie dość, że wyrwali mnie z roboty tak o po prostu, to jeszcze bez kurtki w samym robotniczym fartuchu, który ma zaszczytny fioletowo – zielony kolor.

Utraceni | Tom 2Where stories live. Discover now