stronger

1.2K 136 7
                                    

Nakładam na szyję chyba setną warstwę korektora z nadzieją, że jednak zakryje on krwiste ślady na mojej skórze. Nie sądziłam, że malinek jest aż tak dużo i że są aż tak widoczne. Zobaczyłam je wszystkie, dopiero gdy wyszłam spod prysznica i spojrzałam w lustro. Wcześniej część z nich zakrywały splątane włosy, ale kiedy zawinęłam je w ręcznik, przyznałam przyjaciółce rację. Wyglądam jak niedoszła samobójczyni. 

Jestem już gotowa na wizytę mamy. Oczywiście mam na myśli uczesane włosy, mocniejszy niż zwykle makijaż, aby nie przyczepiła się do worów pod oczami i schludne ubranie. Psychicznie jest już trochę gorzej. 

Moja mama to specyficzna osoba. Ma trudny charakter i ciężko wytrzymać dłużej niż godzinę w jej towarzystwie. Za to głównie podziwiam tatę. Radził z nią sobie przez szesnaście lat. To prawie tyle samo co ja, z tą różnicą, że ja jestem jej córką, a on był mężem. Oczywiście do czasu, kiedy nerwy mu puściły. W przeciągu kilku minut spakował swoje rzeczy. Zanim odjechał z piskiem opon, pocałował mnie w czoło i powiedział, że bardzo mu przykro, ale dłużej tak nie może. Rozumiałam to i nadal rozumiem. Przez kilkanaście lat starał się być najlepszą wersją siebie, bo ona tego od niego oczekiwała. Dbał o mnie, jak o najcenniejszy skarb. Dlatego nie mam mu za złe, że nas zostawił. Nigdy nie miałam. Mimo że nie było go już w naszym domu, nie przestał być wspaniałym ojcem. 

Ale wracając do mojej mamy, to kobieta z klasą i wygórowanymi wyobrażeniami. Dostaje szału lub ataku przesyconej dramatyzmem paniki, gdy coś nie idzie po jej myśli. Nie dopuszcza do siebie tego, że ktoś mógłby mieć odmienne zdanie niż ona. 

Jest nauczona do życia w luksusach. Tak się wychowała i nigdy nie starała się nawet zmienić otoczenia. Nie przeżyłaby dnia bez swoich kart kredytowych, gosposi, która chyba dostała już przez nią nerwicy, czy dużego domu z basenem, w którym nigdy własnoręcznie nawet nie starła kurzy. Dlatego zawsze, gdy mnie odwiedza w moim małym, dwupokojowym mieszkanku bez balkonu, zachowuje się, jakby co najmniej miała się przykleić do krzesła. Chyba myśli, że skoro nie mam nikogo, kto sprzątałby za mnie, to panuje tu brud.

Mama nigdy nie zaakceptowała, że sama wybrałam takie życie. Życie z dala od jej pieniędzy i przesadnych wygód. Kiedy powiedziałam jej, że podczas studiów nie mam zamiaru z nią mieszkać, wpadła w jeden z tych swoich aktorskich ataków. Zdawało mi się, że nawet chciała mnie zatrzymać w domu siłą, przywiązać do ramy łóżka czy coś w tym stylu. 

Po domu roznosi się dzwonek do drzwi. Oczyma wyobraźni widzę, jak krzywi się, dotykając przycisku, a potem wyciera palec w chusteczkę nawilżającą. 

Nie mylę się. Kiedy jej otwieram, ona nadal trzyma w dłoni biały skrawek. 

- Cześć, mamo. Proszę, wejdź. - Robię krok w bok, aby mogła przejść. 

- Cześć, kochanie. 

Wchodzi do środka z lekkim grymasem wymalowanym na twarzy. Całuje mnie w policzek, a właściwie przelotnie muska ustami moją skórę, tak delikatnie, że prawie nie poczułam. 

- Jedzenie już gotowe. Mam nadzieję, że będzie ci smakowało. 

Z odrobinę wymuszonym uśmiechem prowadzę ją do salonu z otwartą kuchnią. Ally mnie uratowała. Gdybym coś zamówiła, od razu zorientowałaby się, że nie przyłożyłam ręki do zrobienia obiadu, a wtedy zaczęłaby temat mojego lenistwa. 

- Napijesz się czegoś? Mam wino, lemoniadę. Mogę ci zrobić kawę czy herbatę, jeśli chcesz. 

- Jakie wino? - dopytuje, niepewnie siadając na jednym z krzeseł. 

- Wytrawne. 

- No dobrze. Spróbuję. 

Staję plecami do niej i wyciągam z szafki butelkę oraz jeden kieliszek. Nalewam do szła znacznie więcej alkoholu, niż powinno się wlewać, ale robię, to bo znam moją matkę. Jeśli w kieliszku jest mniej niż pół trunku, sama się obsługuję, dolewając drugie tyle. 

- Znalazłaś już jakąś pracę? - Jej ton zdaje się być lekceważący, jakby wcale ją to nie obchodziło. 

- Mam pracę, mamo. Przecież wiesz. 

- Podawanie kawy to chyba nie jest szczyt twoich ambicji. A jeśli tak bardzo lubisz to robić, możesz zatrudnić się u mnie. Wyjdzie na to samo tylko w lepszych warunkach. 

- Lubię swoją pracę, nawet jeśli nie jest szczytem moich ambicji. - Kładę przed nią kieliszek. 

- Nie napijesz się ze mną? 

- Ograniczam. - Uśmiecham się krzywo. Na samą myśl o alkoholu znowu mnie mdli. 

- Mogłabyś się w końcu wziąć za siebie. Na Boga, masz dwadzieścia pięć lat i stoisz w miejscu. Bez pracy, domu i mężczyzny. 

Ach, no tak. Zapomniałam wspomnieć, że mama nie wie o moich upodobaniach? Otóż to, nie ma zielonego pojęcia. Odkąd pamiętam, każda dziewczyna z którą się spotykałam była w jej oczach tylko moją znajomą, a w opowieściach przybierała męskie imiona. 

- Chociaż, co do mężczyzny, chyba nie mam racji. - Czuję, jak wlepia swój natarczywy wzrok w moją szyję. - Myślałaś, że trochę korektora załatwi sprawę?

Trochę? To chyba jakieś żarty. 

- Możemy zmienić temat? Dla odmiany pogadajmy o tobie - mówię lekko zirytowana, a te słowa mijają się z prawdą. W rzeczywistości nasze rozmowy kręcą się głównie wokół niej. 

- Skoro nalegasz. 

I się zaczyna. Mówi o swoim nowym piesku i o ubrankach jakie mu kupiła. Nie dziwi mnie, że kosztowały tyle, co mój czynsz za dwa miesiące. Opowiada o kłótni z przyjaciółką. To też mnie nie dziwi. Kłócą się o najgłupsze pod słońcem drobiazgi, takie jak pasek różniący się jednym odcieniem od torebki, czego zwyczajny śmiertelnik nigdy by nie zauważył. 

Słucham i słucham, co chwilę przytakując lub odpowiadając nie więcej niż dwoma słowami. Czuję się dokładnie tak, jak przez wszystkie lata naszego wspólnego życia. Ona nigdy nie pytała, jak tam w szkole, tylko nawijała o sprawach, które według jej płytkiego rozumowania, były dużo ważniejsze niż moja wygrana w konkursie literackim. A jeśli już się zdarzyło, że zapytała, nawet nie dała mi dość do słowa, więc odpowiadałam 'dobrze' i udawałam, że interesują mnie jej błahe problemy. 

Winnie | CAMREN |Where stories live. Discover now