Fatalny początek

8.5K 358 279
                                    


    To był jeden z tych dni, który doprowadzał Aleca do białej gorączki. Tak jakby cały świat postanowił, zrobić sobie z niego bardzo kiepski żart.

     Wybiegł z kuchni niezauważony z pogardą i wściekłością wypisaną na twarzy. Miał jeden cel, zniknąć w tym momencie i najlepiej nic nie pamiętać.

     – Gdzie idziesz?– spytała Isabelle, którą spotkał w drzwiach Instytutu.

      Miała na sobie jeden z tych strojów, w których Alec wolał jej nie oglądać. Bardzo, aż za bardzo króciutka spódniczka do kompletu z wściekle czerwoną bluzeczką, powodowały, że Alec naprawdę nie chciał wiedzieć, gdzie była. Nie mówiąc już o tym, z kim była, ani tym bardziej co robiła. To była jego słodka, młodsza siostra.

     – Nie ważne, mam dość – prychnął i przecisną się w drzwiach, nie obracając się za siebie.

     – Co jest? – zapytała zdziwiona jego zachowaniem. – Ej, mówię do ciebie!

     – Słyszę. – Stanął na kamiennych stopniach i odwrócił się w jej stronę. – Nie chce mi się gadać, okey.

     – Dobrze, już dobrze – mruknęła ugodowo dziewczyna. – Gdzie Jace?

     – Wymienia się śliną z Farichild w samym środku kuchni, nie da się ich przegapić! – krzyknął nieco histerycznie Alec. Odwrócił się i pospiesznie zszedł z reszty schodków.

     – Jak jesteś zazdrosny, to nie wyżywaj się na mnie! – warknęła Izzy, ledwo dostrzegając jego ciemną sylwetkę w słabym świetle ulicznych latarni. 

     – Nie jestem zazdrosny!– krzyknął Lightwood, nie odwracając się w jej stronę.

      Isabelle przewróciła oczami i zniknęła w Instytucie trzaskając drzwiami. Tak głośno, że przerażona Clary na ten huk, ugryzła Jaca w wargę.

     – Kurwa! – zaklął blondyn.


     Alec tymczasem szybkimi krokami przemierzał ulice Nowego Yorku. Chłodne powietrze nocy podziałało orzeźwiająco, niwelując rumieniec złości, jaki pojawił się na jego policzkach. To nie tak, że był zazdrosny, ponieważ na dobrą sprawę nie mógł być. Mógł być wściekły na samego siebie za tą głupią reakcję. Ale ta przeklęta Clary, odkąd się zjawiła próbowała, przypodobać się Jace'owi. I to w bardzo obsceniczny sposób, niemal rozkładając nogi, gdzie się tylko dało, tak żeby blondyn zwrócił na nią uwagę. O Jace należało się martwić, nim ta przeklęta rudowłosa, harpia zarzuci na niego swoje sidła.

     Idąc pochłonięty swoimi myślami z impetem wpadł na kogoś. Poczuł ból w klatce piersiowej, zachwiał się lekko, jednak w ostatniej chwili udało mu się utrzymać równowagę.

     – Co jest z wami nie tak! – warknął Alec. – Możesz patrzyć jak łazisz?

     – Z nami? – zapytał kpiący głos. – Podziemnymi czy czarownikami?

     Zdziwiony podniósł głowę, otwierając zdziwiony oczy. Przed sobą ujrzał kolorowego mężczyznę, błyszczącego w świetle ulicznych lamp. Patrzył na niego z politowaniem, miał założone ręce na piersi, a na twarzy pojawił się wielki grymas. Zmierzył go wzrokiem i uśmiechnął się lubieżnie. Jego oczy zmieniły się na moment w kocie, zielono–żółte z pionową źrenicą.

     – Nieważne – powiedział, słodkim jak miód głosem. – Dasz się przelecieć?

* * *

Jak Alec Lightwood dał się przelecieć, a Magnus Bane się zakochał.Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang