Część 3- Więzień Labiryntu

2.4K 87 201
                                    

~Siedziałam w jakimś pomieszczeniu za szybą. Tłukłam w nią z całych sił, jak idiotka, mając nadzieję, że jednak jakoś się wydostanę. Poza moim ,,więzieniem" stały trzy osoby, a białych kitlach.

Przopominały mi coś, w stylu tych wszystkich naukowców, z filmów science fiction.

Owe postacie, zawzięcie dyskutowały. Za cholerę nic nie słyszałam. Mogłam jedynie próbować domyślać się, z ruchu ich warg, nad czym tak polenizują. Ale, to też słabo mi wychodziło.

W końcu zwróciły na mnie uwagę. To dobry znak, bo już zaczynałam się martwić, że tak naprawdę mnie tam nie ma.

~

Nagle się obudziłam. Gwałtownie podniosłam się z ziemi i spostrzegłam, że znajduję się w zupełnie innym miejscu.

Zaraz, zaraz... gdzie ja kurna jestem!?

A, no tak...zapomniałam. Przecież to strefa, pełna cierpienia i pieprzonych facetów.

Rozejrzałam się wokół. Znajdowałam się na skraju lasu, a nade mną, jasno świeciło słoneczko. Wpadłam na pomysł, pójścia w głąb tego uroczego lasku.

Bo przecież, co mogłoby pójść, nie tak?

Jak pomyślałam, tak też zrobiłam. Wstałam i przepełniona pozytywnymi emocjami, a to dziwne, po tym, jak śniło mi się coś, o czym wolałabym zapomnieć, weszłam między drzewa.

Było tu naprawdę przepięknie. Wysokie drzewa porastał mech, a ich bujne, nasycone zielenią korony, tworzyły coś, w rodzaju żywego zadaszenia. To wszystko dopełniały przebijające się, przez gałęzie i listki, promienie słoneczne.

Czułam się, jak w jakiejś pięknej bajce. Wszystko wyglądało tak ładnie, że aż trudno było mi uwierzyć, że to naprawdę istnieje. I to w tak okropnym świecie.

To akurat, musiała być ironia, ze strony stwórców. Umieścić nas, w takim miejscu, po to, aby nas zabić. Całkiem niezłe.

Po kilku minutach wędrówki, doszłam do małego jeziorka. Gdy podeszłam bliżej, aż dech zaparło mi w piersiach.

Lazurowa, przejrzysta woda idealnie wkomponowała się, w panujący tu krajobraz. Kamienne, strome wybrzeża były, gdzieniegdzie, porośnięte kępami trawy, mchu i innymi chwastami.

No po prostu cudo. Inaczej tego nie idzie nazwać.

Do tego, było tam cicho, a delikatny szum wody działał uspokajająco.

Usiadłam, pod jednym z drzew, by rozkoszować się, mym nowym znaleziskiem.

Brakowało mi tylko śpiewu ptaków, ale za to słyszałam, gdzieś w oddali, beczenie kóz. Zawsze coś.

Moje szczęście, jednak nie trwało długo, ponieważ w pewnym momencie, oprócz beczenia kóz, zaczęłam słyszeć również czyjeś kroki. Otworzyłam oczy i przygotowałam się, na ewentualną potrzebę obrony. Kroki stawały się coraz głośniejsze, a postać, idąca w moją stronę, wyraźnie nie miała na celu, maskować faktu zmierzania w moją stronę.

Dobra, czyli na pięćdziesiąt procent, nikt nie idzie tu, by mnie zabić. Jest dobrze

W końcu, ujrzałam mego prześladowcę. A był nim niski, nie za chudy chłopiec w wieku, na oko, może trzynastu, czternastu lat. Miał kręcone, brązowe włosy i piegowatą twarzyczkę. Nie wydawał się, być wrogo do mnie nastawiony. Raczej wyglądał przyjaźnie.

Dobra, na dziewięćdziesiąt procent, nie przyszedł mnie tu zabić.

-Cześć.-przywitał się ze mną i posłał w moją stronę uśmiech.-Nazywam się Chuck, a ty jesteś pewnie tą nową, po którą miałem przyjść.-tu głupawo się wyszczerzyłam, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
-To ty?-znów zapytał chłopak.
-Yyyyy... Nie wiem...-odpowiedziałam, nie zastanawiając się, nad tym, za długo. W myślach strzeliłam sobie facepalma.

I Know You..Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt