Część 4- Więzień Labiryntu

2K 85 182
                                    

Wieczorem miało odbyć się ognisko, na moją cześć. Szczerze, wcale mnie to nie cieszy. Nienawidziłam bycia w centrum uwagi. Stwierdziłam, że albo szybko z niego wrócę, albo usiądę gdzieś z boku i przeczekam to zamieszanie.

Byłam osobą dość zamkniętą w sobie, a szczególnie, jeżeli chodziło o nowe znajomości. Trudno przychodziło mi nawiązywanie relcji z ludźmi. A już wogóle, kiedy byli mi oni zupełnie nieznani.

Z rozmyślań wyrwał mnie głos Chucka.

Ostatnio zdecydowanie za dużo myśle. Chyba naprawdę, nie potrafię odnaleźć się w strefie.

-No to jak? Idziemy?-powiedział chłopiec.
-Ymmm...Nooo okey...-odpowiedziałam, nie mając pojęcia, o co mnie pyta.

Czekaj, co? O co mu tak właściwie chodziło? Pomijając fakt, że go nie słuchałam, mógłby mówić bardziej zrozumiale.

Spojrzałam na Chucka, wzrokiem mówiącym-What the fuck man?

Ten, szybko pojął o czym mowa i zaczął się ze mnie śmiać.
-Znów nie słuchałaś, prawda?-zwrócił się do mnie, z rozbawieniem wpatrując się w moją twarz.

Ja tylko przewróciłam oczami.

-Wypchaj się.-wymruczałam, ledwie słyszalnie, pod nosem. Chyba naprawdę byłam w złym chumorze.

-Co ty tam bełkoczesz?-zapytał chłopiec, a ja momentalnie odwróciłam wzrok w jego stronę. Wtedy zdałam sobie sprawę, że wypowiedziałam tamto zdanie na głos, a nie tak jak planowałam, czyli w myślach.- Dobra z resztą, nieważne.-machnął na mnie ręką.- Trzeba było słuchać, a teraz chodź!-podniósł się z ziemi i spojrzał na naburmuszonego stwora, siedzącego na trawie, którym oczywiście byłam ja.

W końcu, po długich namowach, ruszyłam swój zacny tyłek i poszłam za Chuckiem. Już z daleka słychać było śmiechy i wesołe głosy, zapewne streferów.

W końcu, nikogo innego oprócz nich tu nie było.

Słońce powoli zachodziło, chowając się za mury labiryntu. Wszystko rzucało długie, zniekształcone cienie na trawiastą polanę. Światła, dosłownie tańczyły, między drzewami. Do tego śliczna ciepła, pomarańczowa barwa. Po prostu pięknie. Moje oczy, dosłownie, nie mogły się napatrzeć. Nie myślałam, że coś tutaj, a szczególnie dzisiaj, mnie zachwyci.

Gdy doszliśmy na miejsce, było już prawie ciemno. Zaczynało schodzić się coraz więcej osób.

Więcej ich tu nie mogło przyjść, nie?

Kiedy już wszyscy się zebrali, Alby wraz z Newtem i kilkoma innymi chłopakami, ustawili się wokół wielkiego, drewnianego stosu. Każdy, po kolei, dostał zapaloną pochodnię.

Wyglądało to, jak jakieś zebranie rycerzy okrągłego stołu, a raczej stosu.

W końcu, po długiej, przepełnionej napięciem i ekscytacją ciszy, odezwał się przywódca.
-Nie będę, was zanudzał długimi, półgodzinnymi przemowami. Chcę tylko powiedzieć, że dzisiaj, zebraliśmy się tu, jak każdego miesiąca, by uczcić przybycie świeżego do strefy...i przy okazji się zabawić!-tu zawtórował mu cały tłum, donośnym krzykiem uznania.-A więc, nie przedłużając, zaczynamy!-wrzasnął, a wtedy wszyscy wrzucili pochodnie w stos, uzyskując tym sposobem, wielkie ognisko.

Płomienie, w jednym momencie, buchnŕły wysoko w górę, a iskry wznosiły się w niebo, po chwili gasnąc. Gwiazdy, które zdążyły już zaświecić, wyglądały cudownie. A księżyc przypominał kształtem, cienki, bardzo cienki, rogalik.

Po tym, jakże zapierającym dech w piersiach, widowisku, rozległy się gromkie brawa, gwizdy, krzyki i śmiechy.

Ogólnie, zrobiło się bardzo głośno.

I Know You..जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें