Zawsze doceniam moje powroty do Willingen. W czasie sezonu praktycznie mieszkam w Monachium, a także poza nim nie bywam w swojej rodzinnej miejscowości tak często jak bym chciał. Niestety tak wygląda życie skoczka. Początkowo co tydzień dojeżdżałem do stolicy Bawarii, skąd zazwyczaj wyjeżdżamy na zawody. Z czasem zaczęło się to robić męczące, więc Andreas zaproponował bym się zatrzymywał u niego w mieszkaniu. Zgodziłem się. Dlatego, gdy przekraczam próg rodzinnego domu, moja rodzicielka wita mnie z widocznym entuzjazmem.
— Stephan! - przytula mnie — Jak minęła podróż? Jesteś głodny?
Jestem tym młodszym dzieckiem, więc mama od zawsze była nadopiekuńcza w stosunku do mnie. Nic się w tej kwestii nie zmieniło, nawet jeżeli mam już 27 lat na karku.
— Podróż była w porządku. — mówię spokojnie — I jadłem po drodze.
— Oh, a ja zrobiłam obiad. — wzdycha — Najwyżej tata zje więcej jak wróci z pracy.
Trochę zaskakuje mnie, że kobieta nie naciska bym coś zjadł. Nie zamierzam się jednak zagłębiać w to dlaczego, więc po prostu odkładam torbę w przedpokoju i postanawiam poinformować ją o swoich dalszych planach.
— Mamo, ja muszę coś załatwić. Wrócę za jakiś czas.
— Dziecko, przecież dopiero przyjechałeś. — patrzy na mnie zmartwiona, przez co zmarszczki na jej twarzy stają się bardziej widoczne — Odpocznij trochę. Chętnie posłucham jak było w tej Hiszpanii.
Pewnie bym uległ jej prośbie, ale tym razem sprawa była zbyt ważna. Im szybciej odbędę te rozmowę, tym szybciej będę spokojny. Przynajmniej taką mam nadzieję.
— Wieczorem. — obiecuje — Przy kolacji wszystko Wam opowiem.
Kobieta patrzy na mnie kręcąc głową, ale dłużej mnie nie zatrzymuje. Ostatnimi czasy przeszło mi trochę tej upartości od Andreasa i ona doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Całuje ją jeszcze szybko w policzek na pożegnanie i wychodzę z domu.
Nie muszę iść daleko, bo mój cel znajduje się tylko kilkaset metrów dalej. Przystaje przed nim i biorę głęboki oddech, chcąc znaleźć w sobie jak najwięcej odwagi. Czuje, że rozmowa która za chwilę będę musiał przeprowadzić, będzie jedną z najtrudniejszych w moim życiu. A widok znajomego domu, w którym spędziłem połowę swoich nastoletnich lat wcale nie pomaga w opakowaniu moich nerwów. Powolnym krokiem zbliżam się do drzwi i pukam. Drzwi nie otwiera mi Sophia, lecz jej matka. Kobieta pierwszy raz odkąd pamiętam nie uśmiecha się na mój widok. Ten fakt powoduje ścisk w moim żołądku.
— Dzień dobry. — witam się z blondynką — Zostałem Sophie?
— Nie wiem czy to— zaczyna jednak ja jej przerywam.
— Proszę. — przygryzam nerwowo policzek od środka — Muszę z nią porozmawiać.
Matka mojej przyjaciółki mierzy mnie spojrzeniem i po chwili zastanowienia otwiera szerzej drzwi, by wpuścić mnie do środka. Uśmiecham się lekko w podziękowaniu.
— Jest u siebie w pokoju. — informuje mnie.
Doskonale znam układ tego domu. Już chwilę później znajduję się przed białymi, znajomymi drzwiami. Czuje rosnącą we mnie panikę i przez chwilę mam ochotę uciec.
— Nie bądź dzieckiem, Stephan. — mówię do siebie pod nosem i w końcu zmuszam się do zapukania.
Drzwi otwierają się parę sekund później. Sophia patrzy na mnie, a ja chyba pierwszy raz od dawna nie potrafię odczytać wyrazu jej twarzy. Nie ma czerwonych oczu, co biorę za plus. Młoda blondynka zawsze dużo płakała. Chociaż z drugiej strony minął już tydzień, może już swoje wypłakała.
— Czy ty kiedyś skończysz gadać sam do siebie? — pyta unosząc brwi.
Tymi słowami sprawia, że część nerwów ze mnie ulatuje. Może nie jest na mnie jednak aż tak wściekła.
— Nie. — kręcę głową.
Sophia wpuszcza mnie do pokoju i zamyka za nami drzwi. Siada na łóżku i złożone dłonie wkłada pomiędzy kolana. Zawsze tak robi, gdy jest zawstydzona.
— Ja... — zaczyna — Przepraszam. Nie powinnam była tego mówić. Nie mogę tego czuć.
— Nie, nie obwiniaj się. — protestuje.
Teraz widzę, że w dziewczynie już wcale nie ma złości o to że uciekłem. Ona już wie co chce jej powiedzieć. Teraz w końcu widzę to na jej twarzy. Wie, że nic do niej nie czuje. Muszę jednak wypowiedzieć te słowa, żeby nie było nieporozumień. Spuszcza głowę. Wydaje się w tym momencie taka drobna, że mam ochotę wziąć ja w ramiona i mocno przytulić. I to właśnie robię. Blondynka zaciska mocno ręce na moich plecach i biorąc głęboki oddech chowa twarz w mojej szyi. I o ile jeszcze chwilę prędzej była w dobrym stanie, teraz kompletnie się rozkleja. Wszelka odwaga jaką miałem w sobie znika.
— Przepraszam, przepraszam. — powtarza.
Odsuwam się od niej, by spojrzeć na jej twarz. Całe oczy ma zaszklone, a łzy w dużej ilości spływają po jej policzkach. Pociąga nosem i następnej wypowiada słowa, których kompletnie się nie spodziewałem.
— Myślę, że powinniśmy przestać się przyjaźnić.
Patrzę na nią zszokowany, kompletnie nie rozumiejąc jej decyzji. Odsuwam się na jeden krok od niej oczekując dalszych wyjaśnień.
— Ja tak dużej nie mogę. — kręci głową — Męczę się z tym uczuciem trzy lata. Muszę się go pozbyć. Zwłaszcza teraz, gdy widzę, że mnie nie kochasz.
Analizuje jej słowa i sam mam ochotę się rozpłakać. Nie chce kończyć naszej znajomości, nie po tych wszystkich latach i zwłaszcza nie z takiego powodu. I mimo tego, że zdaje sobie sprawę, że to co zamierzam zrobić to kompletna głupota, to jest to jedyne co mi w tym momencie przychodzi do głowy. Jestem zdesperowany, bo nie wyobrażam sobie życia bez tej małej blondynki.
— Sophia, ale... Ja przyszedłem tutaj, żeby Ci coś powiedzieć. Ja Ciebie też kocham.
Wyraz twarzy dziewczyny zmienia się diametralnie. W oczach pojawia się nadzieja, a ona sama w końcu delikatnie się uśmiecha. I to właśnie ta radość na twarzy mojej przyjaciółki sprawia, że wszystkie wyrzuty sumienia i obawy na moment znikają. Nie myślę o konsekwencjach tych słów ani o tym jakim egoistą w tym momencie jestem. Liczy się tylko to, że wciąż będziemy przyjaciółmi.
I w tym momencie nie liczy się nawet, że okłamałem ją pierwszy raz odkąd pamiętam.
![](https://img.wattpad.com/cover/176184829-288-k251356.jpg)
YOU ARE READING
der lüge | s. leyhe
Fanfictionz kłamstwa nawet w dobrej wierze, nigdy nic dobrego nie wynika