20. schnee

556 71 32
                                    

Wszyscy byli zszokowani wiadomością, którą przekazał nam wczoraj Markus, ale trzeba było żyć dalej. Postanowiliśmy wspólnie nie pokazywać, że cokolwiek wiemy. Mogło nam to tylko dołożyć kłopotów,  niż przynieść cokolwiek dobrego. Jedyne co zrobiliśmy to rozmowa na ten temat z Wernerem, który niechętnie potwierdził swoje zwolnienie. To on nam kazał nic z tym nie robić. Stwierdził nawet, że mimo wszystko część jego cieszy się, że dłużej nas nie będzie trenował, bo przynajmniej spędzi więcej czasu z synem. Było to dla nas przykre, ale rozumieliśmy go. Teraz musieliśmy po prostu robić swoje i czekać na rozwinięcie akcji. Dlatego w niezbyt dobrych humorach, ale docieramy na skocznie. Wypakowuje swoje rzeczy z samochodu i udaje się do konteneru, po drodze witając się z Kubą i Stefanem, których mijam.

— Widział ktoś w ogóle dzisiejszą listę startową? — pyta Eisenbichler zostawiając swoje rzeczy.

— Nie wiem gdzie na skoczni wisi, ale ja w aplikacji sprawdzałem. — informuje go — Z tego co pamiętam to skaczesz z pięćdziesiątym siódmym numerem.

— Trochę nie ufam twojej pamięci. — stwierdza — Karl, chodź ze mną poszukać gdzie jest wywieszona.

— A co sam nie możesz? — pyta Geiger, a gdy jego przyjaciel zaprzecza wzdycha głośno — Chodź, debilu.

Mamy jeszcze trochę czasu do naszego startu, więc postanawiam wyciągnąć Andreasa na naszą standardową rozgrzewkę. Chłopak bez problemu się zgadza i chwilę później kończymy z piłką od siatkówki w śniegu, który w niektórych miejscach sięga do kolan.

— Coś czuję, że sobie zbytnio nie pogramy. — stwierdzam widząc ilość otaczającego nas białego puchu.

— Dla nas nie ma rzeczy niemożliwych. — Andreas brzmi na pewnego swoich słów.

I po dwóch minutach gry jestem w stanie nawet przyznać mu rację. Zmieniam jednak zdanie, gdy chłopak przez śliską powierzchnię traci równowagę i ląduje w śnieżnej zaspie. Ten widok oczywiście wywołuje u mnie i paru innych świadków śmiech. Nie chce być wredny, więc podchodzę do blondyna i wyciągam rękę, by pomóc mu wstać. On nie ma zamiaru tego robić i zamiast się podnieść, przyciąga mnie tak, że ląduje tuż obok niego.

— To za ten śmiech. — dodatkowo rzuca we mnie jeszcze śniegiem.

Prycham oburzony. Tak się chce bawić? Dobra. Wycieram twarz ze śniegu i z zaskoczenia siadam na blondynie. Jest mi to potrzebne po to, żeby go przytrzymać i wrzucić śnieg pod kurtkę. Wellinger gdy czuje zimno na plecach, wydaje z siebie głośny pisk, a ja śmieje się jeszcze bardziej. Uwielbiam takie momenty.

— Dobra, poddaje się! — unosi ręce to góry, by gestem poprzeć swoje słowa.

— Trzeba było ze mną nie zadzierać. — wytykam mu język i podnoszę się przy okazji otrzepując się z białego puchu.

Gdy doprowadzamy się do względnego porządku, zauważam stojącą niedaleko grupkę Szwajcarów, którzy przyglądają się nam z uśmiechami.

— A tak moi drodzy. — zaczyna Ronny, ich trener — Nie macie się zachowywać, jeżeli nie chcecie skończyć w łóżku z gorączką.

Jego komentarz rozbawia nie tylko jego zawodników, ale także i nas. Mając wciąż mało dogryzania Wellingerowi, dźgam go w ramię.

— Dobrze, że żaden z naszych trenerów tego nie widział. — stwierdzam.

—Co nie? Jeszcze by zobaczyli jakie niewychowane z Ciebie dziecko.

*

Kwalifikacje kończę na dziewiątym miejscu, co umiarkowanie mnie zadowala. Zdecydowanie bardziej cieszy się Andi, który wyskakał sobie trzecią pozycję. To jego najlepsze miejsce odkąd rok temu był tutaj drugi, więc to nic dziwnego, że od czasu gdy tylko wsiedliśmy do busa, buzia mu się nie zamyka.

— Wiecie co, ja nie wiem czemu ludzie tak nie lubią Kussamo. — stwierdza wzdychając — Jasne, może trochę często tu wieje i w ogóle, ale przecież ta skocznia jest świetna.

— Zapomniałeś już jak parę lat temu prawie tu zrobiłeś obrót w powietrzu? — przypomina mu Richard unosząc brwi.

— E tam. — Andreas macha ręką — To było dawno. Młody byłem i głupi.

— Wciąż jesteś. — odzywa się Markus, za co obrywa od blondyna w głowę.

Naprawdę miło się obserwuje jego radość ze swoich wyników. W zeszłym sezonie nie zdarzało się to zbyt często i chociaż chłopak mimo wszystko dużo się uśmiechał, to miałem wrażenie że brakuje w tym trochę szczerości. Ostatnimi tygodniami często pracował nad swoją formą, więc cieszy mnie, że widać tego efekty. Nawet jeżeli to były tylko kwalifikacje.

— To jak świętujemy? — pyta Wellinger.

— Żadnego świętowania. — niemal natychmiast odpowiada mu Roar  — Macie jeszcze dwa dni konkursów, nie  zapominajcie o tym.

Brzmi poważniej niż zazwyczaj, więc Andi nawet nie próbuje protestować. Robi tylko smutną minę, by wyrazić swoje niezadowolenie tym zakazem. Śmieje się cicho, bo wygląda naprawdę uroczo. Dobry humor mu nie mija, bo do czasu aż dojeżdżamy do hotelu ciągle nas zagaduje. Będę miał wesoły wieczór.

*

Około dwudziestej pierwszej decyduje się iść pobiegać. Andi poszedł do Richarda i Piusa, a mi nie uśmiecha się siedzenie bezczynnie w pokoju.  Znam okolice, a nie lubię biegać z obciążeniem, więc telefon zostawiam w hotelu. Biegnę dosyć ciemną ulicą. Niemal natychmiast przypominają mi się wszystkie horrory jakie obejrzałem w swoim życiu. Zawsze tak mam. Staram pozbyć się tych głupich myśli z głowy. To nie film, tu na każdym rogu nie czycha morderca.

— Bu. — słyszę nagły głośny głos przy swoim prawym uchu.

Mimowolnie przystaje jak wryty i wydaje z siebie głośny krzyk. Odwracam się szybko i oddycham z ulgą widząc znajomą sylwetkę. Jakim cudem nie słyszałem, że on za mną biegnie?

— Nie spodziewałem się, że aż tak się przestraszysz. — śmieje się Kamil.

— Chwilę prędzej myślałem o tym jak urodziwa była Samara Morgan, nie dziw mi się. — wywracam oczami.

Mężczyzna mierzy mnie rozbawionym wzrokiem i kręci głową. Moje serce biło jak szalone, ale mimo to mnie też bawiła ta sytuacja. Szkoda, że nikt mnie nie nagrał. Chciałbym to zobaczyć.

— Chyba wolę nie wnikać w to co siedzi w twojej głowie. — stwierdza — Co tak sam biegasz? Gdzie twoja nieodłączna druga połowa? — pyta.

Marszczę brwi. Czy mu może chodzić o Corinne? Ale przecież my nawet jeszcze oficjalnie nie jesteśmy razem. Skąd Stoch by miał wiedzieć, że między nami coś jest? Czy on ją w ogóle zna?

— Mówię o Andim. — wyjaśnia widząc moją zdezorientowaną minę — Przepraszam, to rzeczywiście mogło dziwnie zabrzmieć. Ale wy wszędzie chodzicie razem, wiesz o co chodzi.

Kiwam głową. Oczywiście, że chodziło o Andreasa. Czemu ja w ogóle pomyślałem, że ma na myśli Corinne?

— Ah, rozumiem. — wkładam ręce do kieszeni — Poszedł do chłopaków. Pewnie grają w karty.

— To może w takim razie ja dotrzymam Ci towarzystwa? — proponuję Polak.

Bardzo chętnie przystaje na jego propozycje. We dwójkę zawsze raźniej i trudniej dla mordercy.

der lüge | s. leyheWhere stories live. Discover now