Rozdział 2

106 6 4
                                    

Wylądowaliśmy, twardo upadając na podłodze. Zbierało mi się na wymioty i nie byłam jedyna. Popatrzyłam na zielone twarze Kate, Elodie, Liz i Joachima. Gdy mdłości nam przeszły, podnieśliśmy się z ziemi. Nad nami w pewnej odległości pochylała się ta sama kobieta.

-Ach, tak, czar teleportacji za pierwszym razem może dać w kość – oznajmiła i jak gdyby nigdy nic ruszyła przed siebie. Jej postrzępione czarne szaty spływały w dół falami i powiewały przy każdym ruchu. Sprawiała wrażenie tajemniczej i przerażającej, tak więc nawet nie pytając, podążyliśmy jej śladem.

Szliśmy gęsiego wąską ścieżką otoczeni tak wysokimi drzewami, że ledwo widzieliśmy liście w ich koronach. Wszystkie miały chłodny odcień, a przebijało się przez nie tylko słabe mętne światło, przez co było tu dość ponuro. Nie słyszałam żadnych ptaków czy leśnych zwierząt. Zastanawiałam się gdzie jesteśmy, skoro u nas w Polsce, drzewa już dawno zostały ogołocone z liści na rzecz suchych gałęzi, przygotowanych na pierwsze opady śniegu. Miał się pojawić lada moment. Natomiast tutaj las był nadal gęsty a i mróz nie dawał nam się we znaki. Już chciałam spytać osobę za mną co o tym sądzi, gdy nagle pas drzew się skończył. Gwałtownie się odwróciłam. Co za las oddzielony jest równą linią od polany, kiedy przy samej granicy jest gęsty niczym żywopłot?

Stąpaliśmy teraz po niewysokiej trawie, a w oddali zaczęły się wyłaniać niewielkie letniskowe domki. Gdy zbliżyliśmy się do pierwszych z brzegu, mogłam ogarnąć wzrokiem je wszystkie. Na oko było ich z dwadzieścia. Każdy był diametralnie inny i niepowtarzalny. Podziwiałam je, gdy kroczyliśmy pomiędzy ich dwoma rzędami. Ostatecznie doszliśmy do zupełnie innego domu. Ten był wiele większy i zdawał się nie brać udziału w konkursie na największą oryginalność. Mierzyliśmy go niepewnym wzrokiem, a potem spojrzeliśmy po sobie. Żadne z nas jednak nie potrafiło dodać reszcie otuchy.

-Witajcie w Obozie Herosów! – przez drzwi wychynął mężczyzna z długą brodą, włosami spiętymi w kucyk i... na wszystkie cuda, czy on miał koński tułów zamiast nóg? – Jestem Chejron, zapewne dobrze mnie znacie z wielu mitów – uśmiechnął się szeroko i rozpostarł dumnie ramiona, niczym bogaty gospodarz, witający gości w swej posiadłości. Gdy cisza się przedłużała, postanowiłam się odezwać.

-Nie, sorry, niestety nikt cię nie kojarzy – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Czy mogę wiedzieć, co tu jest, do cholery grane? Najpierw dowiadujemy się, że chodzi o jakichś greckich bogów i mitologię. Przecież ja totalnie nie ogarniałam tych tematów na lekcjach i cieszyłam się, gdy zostały zakończone. Nie znam się na tym – przyznałam się, choć teraz już przyciągnęłam uwagę wszystkich, włącznie z nowo przybyłymi gapiami ustawiającymi się w okrąg dookoła nas. – Potem Dexter zaczyna na nas krzyczeć... Swoją drogą gdzie on jest? – spytałam i cała nasza piątka zaczęła się rozglądać, jednak dotarło do nas że musiał zostać pod Operą. – No i jeszcze ta tutaj przenosi nas... Hej! Gdzie ona jest? – zawołałam zaskoczona. Przestrzeń obok mnie była niewypełniona, kobieta zniknęła.

-No cóż, Hekate nie gustuje w towarzyskich spotkaniach. Obiecała tylko pomóc w odnalezieniu was, jako że czuje się lekko winna za to, co się stało. No i proszę, oto jesteście! – znowu się uśmiechnął. Czy ten facet nie zdaje sobie sprawy, że nasze życia właśnie stanęły na głowie? – Może wejdziecie do środka i wszystko sobie...

Nie dokończył, bo nagle powietrze rozdarły odgłosy zaskoczenia wydawane przez zgromadzony tłum. Rozejrzałam się w poszukiwaniu tego, co mogło to spowodować. Nad Elodie pojawiła się w powietrzu jaśniejąca gołębica, a sama dziewczyna także zanurzyła się w blasku. Gdy opadł, stała przed nami najpiękniejsza nastolatka, jaką świat kiedykolwiek widział. Zmienił się jej wygląd, teraz wyglądała zupełnie nieskazitelnie i żadna modelka Victoria's Secret nie mogła się z nią równać. Nagle w powietrzu znowu zaczął formować się świecący kształt. Tym razem była to czerwona sowa. Sfrunęła łagodnie nad głowę Kate powodując kolejne westchnienia zachwytu i nic nie rozumiejący wyraz twarzy u dziewczyny. Gdy wszystko się wyciszyło i zdążyliśmy zrobić krok w stronę drzwi, nad głową Jojo zaczął się pojawiać żółty kształt instrumentu. Po kilku sekundach z blasku ukształtowała się lira. Jojo patrzył na nią w milczeniu, ale z zaciekawieniem. Zastanawiałam się jak wydarzenia dzisiejszego dnia przełożą się na wenę. W końcu był świetnym artystą, zarówno malarzem i rysownikiem, jak i muzykiem i poetą.

Nie starczyło mi jednak czasu na więcej rozmyślań, gdyż ziemia pode mną zapadła się, a ja wpadłam w otchłań.

***

Obudziłam się, czując pod sobą miękką pościel. Byłam zmęczona wydarzeniami poprzedniego dnia, więc cieszyłam się, że czuję się taka wypoczęta. A może... Może to wszystko było tylko snem? Skoro budziłam się w swoim łóżku, a nowy dzień witał mnie tak samo jak zwykle, to chyba nie mogło się nic zmienić, prawda?

Niestety moje pragnienia powrotu do normalności rozwiały się w momencie, gdy otworzyłam oczy. Oh, oczywiście. Przecież moje własne łóżko nie było tak wygodne jak to. Nowy dzień wcale nie witał mnie tak jak najzwyczajniej się to odbywa, gdyż tu brakowało światła słonecznego. Wstałam pospiesznie, z lekką niechęcią opuszczając cud w postaci mebla do spania i podeszłam do okna. Niemal od razu się cofnęłam na kilka kroków z powrotem w głąb pokoju. Na dworze brakowało... nieba! Krajobraz składał się z pięknego ogrodu, jednak pogrążonego w ciemności. Ciekawiło mnie, jakim sposobem cokolwiek rośnie bez promieni słonecznych.

Komnata w której się znajdowałam, zdecydowanie była częścią jakiegoś pałacu. Świadczyły o tym dzieła sztuki, między innymi gobeliny na ścianach, czy greckie wazy w kątach. Mimo braku światła dostrzegałam kolory ścian i odcienie drewna z jakiego zrobione były meble. Jedyne oświetlenie jakie mogłam tu uruchomić to świece, jednak po chwili namysłu odrzuciłam ten pomysł. Przecież i tak świetnie widziałam w ciemności.

Na krześle obok łóżka znajdowały się poskładane ubrania. Moje nie nadawały się już do niczego, czego mocno żałowałam, gdyż ta sukienka była jedną z moich ulubionych, jednak gdy podniosłam złożony materiał, od razu o starej zapomniałam. Nowa kreacja, cała czarna, zdobiona była srebrnymi kamieniami. Sukienka była tak długa, że ciągnęła się za mną niczym peleryna czy czarny welon. Zatrzymałam na nogach swoje buty i uczesałam włosy. Nagle w odbiciu lustra dostrzegłam błysk. Odwróciłam się jeszcze raz do krzesła i zobaczyłam leżący tam diadem wysadzany czarnymi kamieniami. Musiałam nie zauważyć go wcześniej, zafascynowana sukienką. Teraz wzięłam go do ręki. Muszę przyznać, że była to najpiękniejsza rzecz jaką trzymałam w dłoniach w całym swoim życiu. Wiedziałam, że prawdopodobnie nie powinnam go nawet ruszać, jednak raz go dotykając, nie mogłam się z nim rozstać.

Przemyślałam w głowie swoją sytuację. Nie wiedziałam gdzie jestem, ani jak się tu znalazłam. Jedyne, co pamiętałam to spadanie w dół i w dół coraz bardziej w ziemię. Wyglądało na to, że nie jestem tu zamknięta, a wręcz mile widziana, skoro ktoś podarował mi tę śliczną sukienkę. W mojej głowie powstał plan. Musiałam znaleźć gospodarza tego pałacu i wyciągnąć od niego odpowiedzi na moje pytania. Poza tym trzeba jeszcze oddać ten cudowny diadem, który trafił tu przez pomyłkę.

Z tymi postanowieniami, ostatni raz spojrzałam w lustro i poprawiając jeden z warkoczy, wyszłam z pokoju prosto przed paszczę ogromnego psa. A raczej trzy wielkie, obślinione paszcze.

Uciekając przed zorzą //świat Obozu HerosówWhere stories live. Discover now