Rozdział 7

73 5 9
                                    

Po trzech miesiącach codziennego ćwiczenia czułam się, jakbym z mieczem była urodzona. Co prawda brakowało mi jeszcze odpowiedniej zwinności i siły, ale byłam pewna że szybko to wypracuję.

Gdy schodziłam już z pola wyznaczonego do ćwiczeń, obok mnie przemknęła Kate na pegazie. Odmachałam jej i skierowałam się do miejsca, gdzie trenowaliśmy łucznictwo. Umówiłam się tam na wspólny trening z Joachimem. Co prawda, po miesiącu zdecydowaliśmy się jednak na indywidualne plany lekcji, gdyż każdy z nas był na innym poziomie zaawansowania no i każdy miał inne priorytety, jednak od czasu do czasu chciało się z kimś pogadać.

-Heja, jak tam? – przywitałam się, gdy doszłam już na miejsce.

-A cześć, cześć – odpowiedział Jojo. – Co tam u ciebie?

-Ee, bez zmian. Lepiej ty opowiadaj! Ja co chwilę latam do Podziemia, ale ty to masz dopiero atrakcje!

-No cóż... – zaczął skromnie, jednak wiedziałam, że zaraz się rozgada. Na pewno nie mógł się doczekać aż opowie komuś o swoich przeżyciach. – Apollo jest genialny! No wiesz, jest bogiem tak wielu rzeczy, na mój gust może nawet zbyt wielu. Ale daje radę to ogarniać! No i stara się być dobrym ojcem. Może wydaje się być w tym trochę nieporadny, ale jestem w stanie mu to wybaczyć. Ma wiele dzieci, ale jak sam mówi, niedawno zrozumiał, jak ważni dla niego jesteśmy.

-Ja wiem, wydaje się być fantastyczny – zaśmiałam się. – Ale serio, jak wyszedł z tą propozycją, to był to chyba szok stulecia dla wszystkich.

-Taak – przyznał. – To, że ojcowie uczą swoje dzieci jeździć autem to raczej nic dziwnego... Ale lekcje jazdy słonecznym rydwanem zamienionym w Lamborghini z bogiem na siedzeniu pasażera... to już coś nadzwyczajnego, nie sądzisz?

Zaśmiałam się, po czym obróciłam do tarczy i wystrzeliłam kilka pierwszych strzał. Poczekałam aż mój przyjaciel zrobi to samo, a następnie ruszyliśmy aby je zebrać i sprawdzić celność.

-Podobno Hades podarował raz swojemu synowi francuskiego szofera – przypomniałam sobie, wkładając strzały z powrotem do kołczanu.

-No co ty? – odparł zdziwiony.

-Taa, problem w tym, że szofer był nieżywy od dobrych kilku lat. Podejrzewam więc, że z perspektywy mojego brata nie był to zbyt dobry prezent.

Zaczęliśmy się śmiać wyobrażając sobie, jak całą piątką wozimy się po mieście razem z martwym francuskim szoferem.

-To ja bym już wolał zwykłe lekcje na prawo jazdy – skwitował Jojo.

Po kilku kolejnych seriach strzałów usłyszeliśmy głośny gwizd dochodzący ze wzgórza. Elodie zbiegła stamtąd z ogromnym nakładem siatek w rękach.

-Cześć wam! – przywitała się kwieciście, najwyraźniej zadowolona z udanych łowów.

-No pochwal się co upolowałaś – trąciłam ją zachęcająco łokciem. Jednym ruchem upuściła wszystko, co trzymała na ziemię i westchnęła głośno ze zmęczenia.

-Mam. Coś. Ekstra. – powiedziała, robiąc między każdym słowem pauzy ekscytacji. Następnie wyciągnęła z jednej z siatek małą torebeczkę. Podniosła ją z namaszczeniem i błyskiem w oku. Następnie zapiszczała i przytuliła ją do siebie.

-Wspaniała prawda?! – spytała. Oboje pokiwaliśmy głowami, przyznając jej rację. – To Gucci! Mini Sylvie. Mogłam sobie wybrać taki wzór, jaki chciałam. Kosztowała aż 3000 dolarów, dacie wiarę? Ale Afrodyta powiedziała, że dla niej to nie ma znaczenia. Ach, uwielbiam ją!

Spojrzeliśmy na siebie z Joachimem porozumiewawczo. – A co się stało z ,,Nie chcę być córką Afrodyty"? – spytałam kąśliwie.

-Ach, przestańcie już – zbyła nas machnięciem ręki. – Byłam młoda i głupia.

Uciekając przed zorzą //świat Obozu HerosówWhere stories live. Discover now