Rozdział 18

47 2 4
                                    

Szłam przez las. Ciemny tak, że nie było widać dłoni wyciągniętej przed siebie. Pomiędzy koronami nie prześwitywało żadne światło. Brnęłam przed siebie, mimo że twarde podłoże powoli zamieniało się w miękkie błoto, a ja zapadałam się coraz głębiej. Krajobraz dookoła był martwy i nieruchomy, dlatego szybko wyczułam gwałtowny ruch z lewej strony.

-Sssyn Hekate – rozległ się syczący głos, od którego przeszły mi ciarki na plechach. – Cóż za miła niessspodzianka, mój panie.

-Nie denerwuj mnie, Echidno – wypowiedziałam mimowolnie. Serce zaczęło mi bić tak gwałtownie, że myślałam że zaraz wyskoczy mi z piersi. Nie mogłam się z własnej woli ruszyć ani nic powiedzieć. To ktoś inny kierował moim ciałem. Albo ja byłam w ciele kogoś innego. – Jeszcze czekamy, ale ziarno już posiane. Wystarczy trochę cierpliwości, a nagroda sama wpadnie mi w ręce. Wtedy ty odzyskasz wolność.

Dalej nie widziałam osoby, która wysławiała się tymi syczącymi spółgłoskami, jednak usłyszałam jej pomruk niezadowolenia. Znowu coś się poruszyło, na co w przestrachu obróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni. Zobaczyłam światło latarki przedzierające się między konarami. To jakiś śmiertelnik okazał się tak głupi, by zaciągać się w tak nieznane odmęty lasu. Wystarczyły dwie sekundy i coś ogromnego skoczyło na niego. W słabym świetle latarki, upuszczonej teraz na ziemię, zobaczyłam wielkie cielsko węża, dwa razy większe od człowieka, które od pasa w dół było młodą kobietą. Przygwoździła ona bezbronnego śmiertelnika do błotnistej połaci po czym z łatwością wyrwała mu zębami jedną rękę. Żywiła się nią przy agonalnych krzykach tego człowieka, a gdy skończyła, zabrała się za więcej. Miałam ochotę krzyczeć, wymiotować, uciekać, jednak jedyne co mogłam to stać nieruchomo i śmiać się z poczuciem wyższości i tryumfu. Do mojej głowy przebijała się myśl, że od teraz będę niepokonana, a widok, który maluje się przede mną, jest jak hołd zwycięstwa.

Nagle wszystko się rozmazało, a po ponownym wyostrzeniu, sceneria się zmieniła. Siedziałam przy rustykalnym drewnianym stole, na którym leżała sterta książek i woluminów w języku, którego nie rozumiałam. Czytałam coś w skupieniu, choć nic z tekstu do mnie nie trafiało. Myślałam tylko o żołądku, który domagał się zwrócenia wszystkiego, co się w nim znajdowało. Po kilku minutach czytania niezrozumiałych dla mnie liter, odsunęłam lekko krzesło i rozprostowałam nogi. Być może osoba, w której ciele się znajdowałam, studiowała te teksty od dłuższego czasu. Spojrzałam na pomieszczenie. Zdawało się, jakbym była w drewnianej chatce. Nie wiedziałam, co kryją za sobą drzwi, ale tutaj było właściwie wszystko. Widziałam łóżko, kilka mebli, kominek. Wszystko drewniane lub kamienne. Jedyną nowoczesną rzeczą, jaką dostrzegłam, była reklamówka z jedzeniem, jednak napisów na niej nie byłam zdolna odczytać. Znowu inny język, ale nie ten sam, co w woluminach. Zanim zniżyłam głowę z powrotem do książek, mój wzrok zahaczył o lustro, stojące dokładnie naprzeciwko. Zobaczyłam tam Korneliusza, jego złowieszczą twarz i różowe włosy, co potwierdziło moje przypuszczenia z lasu. Znowu miałam odruch, żeby uciekać, jednak nic z tego. Zaczęłam od nowa badać księgi. Na szczęście po kilku stronach zaczęły się ilustracje. Chociaż to, co było na nich przedstawione, bynajmniej nie zachwycało. Na którejś kolejnej dostrzegłam tego samego potwora, z którym spotkałam się przed chwilą w lesie. Korneliusz pokierował palcem tak, aby znalazł się na obrazku.

-Tak! – wykrzyknął, a następnie zaśmiał się. – Tak! Nareszcie!

Po czym poderwał się i zaczął znosić na stół wiele rzeczy z różnych kątów pokoju. Nie rozpoznawałam tych przedmiotów. Mogły to być zarówno zioła, jak i rośliny trujące. Gdy skończył biegać po pokoju, dorwał jeszcze raz książkę i przejechał palcem po tekście.

-Jeszcze tylko ludzkie mięso, hmm – wypowiedział, po czym zadarł głowę w stronę drzwi. Poczułam przypływ determinacji i adrenaliny. – Polowanie czas zacząć.

Scena zaczęła się zmieniać i był to pierwszy moment, kiedy ciało mnie posłuchało. Zaczęłam krzyczeć ,,Nie!" z całych sił, jednak to nic nie dało. Gdy znów położyłam nogi na twardym gruncie, dalej nie byłam sobą.

Szłam kamienną dróżką. W oddali słyszałam szum morza, a po mojej lewej stronie rysowały się strome ściany gór. Było mroźno, ale piękna, surowa atmosfera to wynagradzała. Nie wiedzieć kiedy, doszłam do miasteczka. Każdy mężczyzna miał tu długą brodę i przewieszoną przez ramię sieć. Chyba wszyscy wybierali się na połów. Szłam przed siebie do czasu, aż ujrzałam ostatnią chatę w wiosce. Przede mną, na wzniesieniu tak, że było z niej zapewne widać wszystko dookoła. Ustawiona była w wąskim przesmyku pomiędzy ścianą góry a brzegiem morskim.

-Idealna – mruknęłam z zadowoleniem i odwróciłam się w stronę ludzi. Zanim ktokolwiek zaczął zwracać na mnie uwagę, zdjęłam kaptur z głowy i podwinęłam rękaw. Przejechałam ręką po jednym z symboli wymalowanych na przedramieniu i wypowiedziałam szybkie zaklęcie. Nagle wszyscy ludzie upadli jak płotki i podczas straszliwych wstrząsów, na ich ciele zaczęły się pojawiać liczne draśnięcia, z których sączyła się krew, spływająca powoli do morza. Podczas gdy wykrwawiali się na śmierć, ja zarzuciłam kaptur i z zupełną obojętnością na krzyki, ruszyłam do swojej nowej kryjówki.

Uciekając przed zorzą //świat Obozu HerosówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz