Rozdział 25

37 3 3
                                    

W tym miejscu muszę was serdecznie przeprosić za mój karygodny błąd. Mianowicie - zmieniłam narrację. Od teraz już zawsze będzie trzecioosobowa. W tej formie jest po prostu łatwiej zająć się wszystkimi bohaterami i dobrze ich opisać. To opowiadanie to moje eksperymentalne dzieło, sprawdzające czy w ogóle cokolwiek potrafię, dlatego uznałam, że wolno mi nawet zmienić narrację w samym jego środku.

No cóż, przepraszam tych, którym to przeszkodziło i życzę dalszej pociechy z mojej opowieści.

***

Co jest potrzebne trójce odważnych herosów do ratowania świata? Karta debetowa z praktycznie nieograniczonym budżetem i ojciec z super furą. Tym razem, Elodie, Kate i Jojo wykorzystali to drugie. Chłopak bez trudu przywołał swojego tatę, tak jakby ten przez cały czas obserwował swoje dzieci. Po chwili machania w niebo, pojawił się przed nimi czerwony sportowy samochód, sprawiając, że ziemia wokół zaczęła parować. Boczna szyba zsunęła się i przystojny dwudziestoletni brunet w okularach przeciwsłonecznych z pewnością siebie godną największego gwiazdora przemówił.

-Co tam, dzieciaki? Potrzebujecie podwózki? – zagaił, błyskając bielutkimi zębami. Kate pełna wątpliwości zerknęła na Elodie, jednak ta zupełnie się nie przejmowała. Oparła się o drzwi samochodu i odpowiedziała.

-Cześć, Panie Apollinie, możemy się z panem zabrać? – wyszczerzyła się w uśmiechu, niemal tak onieśmielającym, jak tego mężczyzny.

-Jasne, pakujcie się – machnął ręką, zapraszając ich do środka. O dziwo, to Elodie wsunęła się na przednie siedzenie. Kate i Jojo musieli się zadowolić tyłem, choć dziewczynie to raczej nie przeszkadzało. Jej twarz wyrażała najgorsze obawy, które sprawdziły się, gdy Apollo ruszył z miejsca. Trafniej byłoby powiedzieć, że „wyrwał" z miejsca. Herosi musieli się trzymać, czego się dało, żeby siedzieć w miarę prosto. Tymczasem Apollo wcale się tym nie przejmował i prowadził rozmowę.

-Synek mówił wam, że ma ze mną jazdy? Będzie prowadził tak dobrze jak ja! – zaśmiał się i jakby dla przypieczętowania tych słów jeszcze bardziej przyspieszył.

-O, niewątpliwie – odpowiedziała Elodie, coraz bardziej zielona na twarzy.

-Bardzo się cieszę, że mogę was wreszcie poznać. Joachim dużo mi o was opowiadał, ale na Olimpie jakoś tak nie było okazji.

-Dziwne – mruknęła pod nosem Kate, zapewne mając w pamięci obraz Apolla uganiającego się za nimfą i mającego wszystkich innych gdzieś.

-Ale... – ciągnął dalej. – Gdybyś mi Joachimie powiedział, jakie twoje koleżanki są śliczne, z pewnością znalazłbym czas – mrugnął do Kate w lusterku, na co ta speszyła się niemiłosiernie.

-O bogowie, pomóżcie. Tato – Joachim ratował sytuację – mógłbyś nawet na nie nie patrzeć? Byłbym spokojniejszy.

-Oh, ten mój chłopak, taki staromodny – nie przejmował się Apollo. – Teraz liczą się tylko szybkie randki i łatwy flirt, no nie? Wy młodzi wiecie, o czym mówię – trącił Elodie łokciem. Ta tylko się cieszyła, że są już blisko i zaraz wysiadają z tej piekielnej maszyny. – Powiedzcie mi dziewczyny, nie macie tam w tym Obozie jakiegoś przystojnego młodzieńca dla mojego syna?

-O nie, tego już wystarczy – Joachim cały czerwony ze wstydu za swojego ojca, wychylił się do przodu i, chociaż było to niebezpieczne, przemawiał teraz do kierowcy z głową między dwoma siedzeniami. – Przestań proszę, albo więcej się do ciebie nie odezwę!

-Dobra, dobra – obruszył się bóg i niespodziewanie dał po hamulcach. Joachim niemal wyleciał przez przednie okno. – No już, jesteśmy na miejscu. Linie Apollo Travels polecają się na przyszłość.

Trojka herosów, cała obolała, wywlekła się na zewnątrz. Zanim się obejrzeli, zwariowany Apollo pomachał im i odjechał niemal z prędkością światła. Elodie oddychała głęboko aby się uspokoić, Joachim wachlował twarz, a Kate wpatrzyła się w dal, wyłapując oczami Obóz Herosów.

-Chodźcie, to nie tak daleko – machnęła ręką i razem ruszyli na spotkanie obozowych znajomych.

***

Różowa dymna macka rzuciła nami jakbyśmy nic nie ważyły. Przeleciałyśmy kilka metrów i odbiłyśmy się od kontenerów na śmieci, spadając na twardy grunt. Szybko podniosłyśmy się na nogi, choć osobiście czułam ze dwa złamane żebra, przez które skrzywiałam się w bólu. Liz też nie wyglądała lepiej. Stanęłyśmy przodem do dymnego tworu, choć wydawało się to komiczne. Jak walczyć z czymś, co nie ma formy? Dym przez chwilę rozprzestrzeniał się aby za moment zebrać się gęściej i utworzyć losową bryłę. Podczas gdy ja stałam bezczynnie, idiotycznie wgapiając się w to nadnaturalne zjawisko, Liz znalazła idealne rozwiązanie.

-Uciekaj! – wykrzyknęła, dzięki czemu ocknęłam się z tematu.

Tym sposobem znowu biegłyśmy. Myślę, że pod tym względem zaczęłyśmy pobijać jakiś półboski rekord. Na długość w czasie i w odległości. Tym razem jednak, musiałyśmy pamiętać, aby za bardzo się nie oddalać, gdyż miało to być miejsce naszej zbiórki. Ale łatwo mówić, kiedy nie goni cię bezcielesny potwór. W naszej sytuacji mózg wykrzykiwał tylko „biegnij przed siebie!".

Uciekając przed zorzą //świat Obozu HerosówWhere stories live. Discover now