Rozdział 12

61 5 5
                                    

Z ciężkim sercem wchodziłam po kamiennych schodach. Po kilku dniach leżenia i kuracji, głównie ambrozją, wreszcie musiałam zgodzić się z innymi. Nie mogłam już dłużej przeciągać w czasie dzień wizyty u ojca. Przyjaciele oczywiście śmiali się z mojego wypadku, jednak z pewnością rozumieli też powagę sytuacji. Kiedy masz ludzkiego rodzica, zwymiotowanie w domu na podłogę nie jest zbyt dużym problemem. Istnieją dużo gorsze zachowania, za które można zostać ukaranym. Natomiast, gdy twoim rodzicem jest bóstwo a ty zbezcześciłeś jego święte miejsce... Cóż, miałam podstawy aby spodziewać się najgorszego.

Strażnicy nie musieli wskazywać mi drogi. Stawiałam dzielnie kroki przed siebie, choć podłoga zdawała się powoli ciągnąć mnie w dół. Wreszcie zapukałam w wielkie czarne wrota wrogo rysujące się przede mną.

-Wejść! – usłyszałam mroczny baryton. Wślizgnęłam się szybko do środka. – Ach, jesteś wreszcie. Minęło już sporo dni, chyba rekonwalescencja nie zajęła ci tak długo, co? Jednak nie chciałem cię znów porywać tak znienacka. Swoją drogą, chyba lepszy będzie inny sposób komunikacji, nie uważasz? Może masz jakieś sugestie?

Stałam zdezorientowana przed tronem i pojęcia zielonego nie miałam, co się właśnie dzieje. Mroczny król ani jednym słowem nie wspominał o zniewadze, której dokonałam. A może się tylko przesłyszałam?

-Tato... nie jesteś na mnie zły za to... No wiesz? – zaczęłam.

-To raczej ty powinnaś być zła! – poderwał się i ruszył w moją stronę. – Przeszkodziłem ci w świętowaniu tryumfu! Pierwsza walka mojej córki! Ha! Powinienem strzelić kilka zdjęć i wkleić do albumu – poklepał mnie po ramieniu z zadowoleniem.

-Nie wiem co jest bardziej niepokojące: to że istnieje możliwość, że masz rodzinny album czy to, że uważasz fakt że ledwo uszłam z życiem za tryumf – zastanowiłam się na głos, lekko się już uspokajając. Pojawiło się światełko nadziei, że wrócę dziś do przyjaciół.

-Och, oczywiście że tak – powiedział, a ja nie byłam pewna, do której części się to odnosi. – Moje dzieci powinny być najlepsze w walce! Wszyscy myślą, że to te od Aresa, ale tamci to tylko beznadziejni zapaleńcy – muszę przyznać że jak na wiekowego nieśmiertelnego, używał dość ciekawych określeń. – No powiedz, używasz miecza? Ostatnio, gdy tu byłaś, miałaś go przy sobie. Nico też nim walczy. Widzisz ma taki podobny do mojego...

Przez następną godzinę rozmawialiśmy o broni i tego typu sprawach. Muszę przyznać, że popijanie angielskiej herbatki w podziemnym ogrodzie z Hadesem rozmawiając o wojskowości, stworzyło nam zaskakująco miłą rodzinną atmosferę. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek mnie to zainteresuje, jednak gdy tata o tym opowiadał, robił to z taką pasją, że aż ciekawie się słuchało. Miałam nadzieję, że kiedyś zobaczy mnie używającą broni i będzie ze mnie dumny.

-Chyba czas przejść do właściwego tematu rozmowy – oznajmił po wypiciu ostatniego łyka ze swojej czarnej porcelanowej filiżanki. – Widzisz, ostatnio wezwałem cię tu, bo chciałem cię poinformować, że wybiorę się na to przyjęcie. Ale... – przerwał mi, gdy już zaczęłam się cieszyć i podskakiwać na krześle. – Ale nie zostanę długo. Takie wydarzenia to nie moja bajka.

-I tak świetnie! Mam nadzieję, że dasz się poznać moim przyjaciołom, oni naprawdę wiele dla mnie znaczą. A wiem, że ich rodzice też się pojawią. Apollo, Atena, Afrodyta – wyliczyłam.

-O tak, mój bratanek... – pokręcił zrezygnowany głową. – Ilekroć się spotykamy, cały czas błyszczy mi przed oczami tym swoim białym uśmiechem, relacjonując życie naszych synów. Ten chłopak jest tak męczący... Dobrze, że się tu nie zapuszcza.

-W każdym razie – postanowiłam nie zagłębiać się w temat. – Super, że wszyscy tam będziemy. To na pewno dużo dla Liz znaczy.

-Tylko pamiętaj, że skoro to oficjalne spotkanie, musisz się tam pojawić jako moja córka, nie zwykły heros.

-A to znaczy...? – spytałam zdziwiona.

-Oczekuję od ciebie należytego stroju – uniósł jedną brew posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie. – Ubierz się jak na księżniczkę przystało. Nico ma denerwujący nawyk nierozstawania się ze swoją kurtką – znów pokręcił głową, zapewne przypominając sobie swojego syna. – A, jeszcze jedno – zaklaskał głośno. Czekaliśmy przez chwilę w milczeniu. Wtem zbliżył się jeden ze służących ze szkatułką w ręku. Podał ją swojemu panu, a ten przekazał ją mnie. Zachęcona jego wyczekującym spojrzeniem, uchyliłam wieko. Na widok zawartości, zaparło mi dech w piersiach.

-Dostałaś go już pierwszego dnia tutaj, ale chyba o nim zapomniałaś, a potem już jakoś tak nie było okazji... – tłumaczył Hades. Ja z kolei wzięłam w ręce najpiękniejszą ozdobę świata – delikatny srebrno-czarny diadem ozdabiany kamieniami szlachetnymi.

-Ja... myślałam że... to nie dla mnie... – jąkałam się.

-Oczywiście, że dla ciebie. A dla kogo innego? – obruszył się. – Oczekuję że założysz go na tę kolację, jest on w końcu oznaką twojej pozycji.

Cieszyłam się tak bardzo, że zapragnęłam go przytulić. Wychyliłam się nawet na swoim krześle i wtedy on zrozumiał, co chcę zrobić. Skrzywił się nieznacznie i wyprostował, jednak mnie to nie powstrzymało. Nieznacznie objęłam staruszka, a on poklepał mnie po plecach.

W drodze powrotnej zastanawiałam się ile osób kiedykolwiek przytulało Pana Podziemia. Uśmiechałam się do samej świadomości, że mogłam być jedną z naprawdę niewielu śmiertelniczek w tej puli. O samym diademie postanowiłam na razie przyjaciołom nie mówić, zrobię im niespodziankę, gdy będziemy się szykować. A to przecież mało nastąpić już następnego dnia.

Uciekając przed zorzą //świat Obozu HerosówWhere stories live. Discover now