Rozdział 17

57 4 6
                                    

Ten potwór okazał się być podatny na zranienia, gdyż już przy lekkim draśnięciu krew zaczynała tryskać jak z odkręconego kranu. Problem polegał na tym, że najwyraźniej nie czuł bólu. Brak reakcji na zadawane mu przez nas rany, zaczynał po pewnym czasie denerwować. Opędzał nas jak muchy, na szczęście niezbyt mocno. Nie odrzucał nas na kilkanaście metrów, więc mogliśmy zaraz wracać do walki. Liz miała dobry pomysł z szukaniem słabego punktu w okolicach głowy. Jako jedyna mogła się wzbić i widziała coś więcej niż tylko same ogromne nogi. Próbowała trafić w oczy i choć broń ta, była łatwa w użytku, to potwór nie dał się tak łatwo. Próbował ją pochwycić swoją wielką łapą, która rozmiarem przypominała łopatę koparki.

-Złap je, idioto! Łap i idziemy! – wykrzyknął do niego jego pan.

Przeszło mi przez myśl, żeby zaatakować Różowego Pana, jednak nie miałam czasu poważnie tego rozpatrzyć, gdyż nagle wielka łapa zacisnęła się na mnie i uniosła kilka metrów nad ziemię. Jedyną wolną ręką wbiłam mu moją niby-włócznię w palec, jednak jedyny efekt tego działania to fontanna krwi, która momentalnie zalała mnie całą, od głowy po stopy. Chciałam się przenieść cieniem, jednak otaczało nas tak mocne światło, że było to niemożliwe. Szlag by trafił Zeusa i jego ogrodowe lampki! Liz spotkał ten sam los co mnie. Usłyszałam jej zdenerwowane krzyki.

-Zeusie! Bogowie! Pomóżcie nam! – zaczęła nawoływać. Podchwyciliśmy pomysł i wzywaliśmy swoich rodziców, jednak mogliśmy tylko obserwować, jak cieszą się przy stole i w najlepsze wznoszą toasty. Jojo, Kate i Elodie na ziemi dalej cięli stopy i łydki naszego porywacza, jednak miał on je już poharatane do żywego mięsa, a nic sobie z tego nie robił. W zamian obrócił się w stronę swojego pana, a ten rozłożył ręce w naszym kierunku i wystrzelił z nich różowy dym, który popłynął do nas. Otoczył moją głowę, lecz zdążyłam wstrzymać powietrze. Wiedziałam, że choćby nie wiem co, nie mogę zażyć tego czegoś.

-No już, Rito, nie bądź taka – powiedział do mnie Korneliusz tonem, jakim mówi się do dziecka. – Tylko jeden głęboki wdech.

Patrzyłam prosto w jego oczy jeszcze kilka długich sekund, jednak nie mogłam już wytrzymać. Moje płuca rozpaczliwie potrzebowały tlenu. W momencie, gdy zaczerpnęłam powietrza, cały dym wleciał do mojej głowy, zabarwiając nawet wzrok na różowo. Czułam się, jakby ktoś zabierał mi mózg, zostawiając w zamian tylko bezużyteczną papkę. Widziałam wszystko na różowo, choć to też miało się zaraz skończyć. Moje pole widzenia się zawężało i czułam, że zaraz stracę przytomność. Najgorsze było to, że nie miałam jak z tym walczyć. W ostatnim momencie usłyszałam rozdzierający krzyk Elodie.

-Jesteście bogami, OCKNIJCIE SIĘ!

I to, o dziwo, zadziałało. Pierwszy ocknął się Apollo. Przez ułamek sekundy niezrozumienie widoku, który malował się przed nim, wyryło się na jego twarzy, jednak zaraz ustąpiło miejscu determinacji. Złapał swój złoty łuk i posłał czysty strzał w sam środek głowy potwora. Ten momentalnie rozpadł się w pył, my upadłyśmy na ziemię, a połączenie się przerwało. Mój wzrok wyostrzył się w momencie, gdy Korneliusz znikał pod osłoną czarnego dymu. Podciągnęłyśmy się z Liz i teraz niepewnie stałyśmy na słabych nogach, podtrzymując się nawzajem. Do bogów zaczynało docierać co się właśnie stało. Podnosili się z siedzeń i z przestraszonymi minami stawali kilka kroków bliżej pola walki, podczas gdy w nas stojących w dole, narastała wściekłość.

-Co to miało znaczyć?! – wykrzyknęła Liz. Chciałam ją powstrzymać, jednak najwyraźniej było jej już wszystko jedno. Nawet najspokojniejsi i najbardziej nieśmiali ludzie czasem nie wytrzymują. - Czy złoczyńca może sobie tak po prostu wtargnąć na Olimp, a wy tego nawet nie zauważycie?! Jesteście bogami! A może właśnie to jest wasza słabość! Widzicie tylko czubek własnego nosa! Wyprawiliście mi urodzinową imprezę, na której nawet nie zwracaliście na mnie uwagi. A chwilę później mogłam zostać zabita lub porwana przez innego herosa, a mój własny ojciec nie kiwnąłby palcem. Jeśli to ma oznaczać bycie twoją córką – zwróciła się do Zeusa – to rezygnuję.

Po czym zerwała z głowy diadem, cisnęła go z całej siły w ziemię, obróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia. Nikt nie protestował.

Uciekając przed zorzą //świat Obozu HerosówNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ