Rozdział 20

50 2 6
                                    

Tamtej nocy nie czułam się jednak na siłach, żeby porozmawiać z Liz. Nad ranem zdrzemnęłam się kilka godzin z wyczerpania, jednak tak lekkim snem, że nic mi się nie przyśniło. Zbierałam się w sobie, aby ruszyć do Domku Pierwszego, jednak pewna trójka herosów przyspieszyła ten proces.

-Mamy tego dość – zakomunikował Jojo stając w wejściu. – Nie chcecie nam nic powiedzieć od pięciu dniu, a ewidentnie coś się dzieje. Coś bardzo złego.

-My to widzimy – oznajmiła Kate. – I się bardzo martwimy.

-Wiem... – zaczęłam słabym głosem. – Przepraszam za zbywanie was... Jestem gotowa wszystko wam wyznać. Możemy pójść do Liz?

Zaskoczeni pokiwali głowami i przepuścili mnie między sobą w drzwiach. Być może spodziewali się dłuższego namawiania mnie. Tymczasem ruszyłam przodem i szybko doszliśmy do początku rzędu domków. Liz też nie sprawiała problemów. Wpuściła nas ze zmęczoną miną. Wyglądała dokładnie tak jak ktoś, kto stracił kontrolę nad swoim życiem i nie mógł nic na to poradzić. Włosy jej spłowiały i były nieumyte od kilku dni. Cóż, ja od prawie tygodnia też nawet nie patrzyłam w lustro w lęku o to, co mogłabym tam zobaczyć. Kogo mogłabym tam zobaczyć. Błękitne oczy całkowicie pozbawione blasku wskazały nam, żebyśmy usiedli na podłodze. Nie trzeba jej było tłumaczyć po co przyszliśmy. Zamiast tego westchnęłam ciężko i zaczęłam opowiadać.

W miarę rozwijania się mojego opisu wydarzeń, twarze przyjaciół robiły się coraz bardziej przerażone i współczujące. Przy opisie odbicia Korneliusza w lustrze głos mi się załamał, więc Liz przejęła pałeczkę. Dzielnie dokończyła opowieść, z precyzją opisując wygląd zagadkowego domku i całego nadbrzeża. Pod koniec skąpanego we krwi.

-Najgorsze jest to – odchrząknęła, gdy głos zaczął jej się załamywać. – że nawet po przebudzeniu... Ja dalej to czuję. Dalej słyszę w tyle głowy krzyki tych ludzi. Towarzyszą mi całymi dniami. A to uczucie że chciałam im robić tę krzywdę? Ono też nigdy nie znika. A z każdym kolejnym razem, robi się coraz silniejsze. Przestałam sypać, ale boję się, że i tak mną zawładnie.

-Nie – przerwała Elodie przerażonym głosem. – To się nigdy nie zdarzy. Oby dwie jesteście dobrymi ludźmi. Jesteście też niewinnymi nastolatkami, które znam równie dobrze jak siebie i wiem, że nie chciałybyście takiej krzywdy.

-Elodie ma rację – Joachim zabrał głos. – To Korneliusz. To wszystko jego wina. On przejmuje nad wami władzę.

-I chyba nawet wiem jak – odezwała się Kate, która dotychczas trwała w zamyśleniu. – Pamiętacie jak przejmował nad wami kontrolę na Olimpie?

-Ta okropna mgła, która robiła mi breję z mózgu? – sprecyzowałam. – Tego się nie da zapomnieć.

-Myślę, że to przez to – kontynuowała. – Nawdychałyście się tego i teraz ta magia trzyma was w swojej niewoli.

-No świetnie, tyle że świadomość skąd te sny się biorą, w niczym nam nie pomoże – mruknęłam zrezygnowana.

-A co jeśli to tylko tymczasowe? – zastanawiała się głośno Elodie. – Może wystarczy to tylko przeczekać? Może ta mgła sama ulotni się z waszego mózgu tylko potrzeba czasu?

Była to tylko iskierka nadziei, jednak wbrew wszystkiemu napawała optymizmem. Postanowiłyśmy z Liz, że od teraz będziemy trzymać się razem. Koniec samotnego cierpienia. Spytałyśmy nawet Chejrona o oficjalną zgodę na wspólne nocowanie, jednak kategorycznie zabronił. Ten facet zdecydowanie działał mi na nerwy i cóż, w tym Obozie działo się już wiele rzeczy o których nie miał pojęcia. Tak więc pod wieczór szykowałyśmy siły na kolejną nieprzespaną noc.

***

-Nie będę siedziała w miejscu, które uświadamia mi że będę kiedyś tylko rozkładającym się pokarmem dla robaków zakopanym głęboko w ziemi – tak Liz skomentowała mój domek i w ten sposób zapadła decyzja, że zostajemy u niej.

Jeszcze raz odwiedzili nas nasi przyjaciele. Przynieśli nam czekoladę i puszki gazowanych napojów twierdząc, że cukier utrzyma nas na nogach i poprawi humor. Trzymałam ich za słowo.

-Aż dziwne, że Chejron nie komentuje waszej nieobecności, prawda? – spytała Elodie machając nogami zwisającymi za barierkę na werandzie Liz. – Wcześniej tak wam dawał popalić na każdej lekcji, a teraz przestał kompletnie zwracać na to uwagę.

-Chyba nie myślisz, że wie co jest grane? – zapytałam. – Przecież on też został na Olimpie ogarnięty Mgłą Korneliusza. Nic nie widział.

-Nie wiem, tak tylko się zastanawiam. Może to i dobrze, że dał wam spokój.

-Powinniśmy teraz myśleć o was – Kate skupiła naszą uwagę. – Rozumiem, że chcecie jak najdłużej trzymać się z dala od tych snów, ale co jeśli one są w jakiś sposób przydatne? To znaczy – sprecyzowała, widząc nasze zdenerwowane miny – miałam na myśli, że dużo nam mówią o Różowym Panie. Wiemy, że używa ksiąg z zaklęciami, że przywołał Echidnę... – wyliczała.

-Że jest w stanie, bez zająknięcia, zabić kilkadziesiąt osób – dodała smutnym tonem Liz. – Że upodobał sobie Islandię...

Nasze głowy momentalnie odwróciły się w jej kierunku.

-No nie mówcie, że o tym wcześniej nie wspominałyśmy – zdziwiła się. – Czuję dokładnie, że to na Islandii. Zresztą krajobraz pasuje.

-No tak, ona ma rację. Jakby się zastanowić, to wyglądało na Islandię – przyznałam. – Tylko co nam z tej wiedzy. Przecież nie możemy się teraz rzucić za tym pajacem, bo wyczaruje jakąś wielką packę na muchy i nas powybija, zanim się w ogóle zbliżymy do tej wyspy.

-Poza tym Islandia jest terenem, na którym nie działa wpływ naszych bogów. Nie wiadomo, czy my także zachowalibyśmy tam swoje zdolności – dorzucił Joachim.

-Pewnie dlatego to właśnie tam się ukrył... – podsumowała Kate, po czym podniosła się z miejsca. – Na nas już czas. Trzymajcie się.

Pożegnałyśmy je i patrzyłyśmy jak odchodzą każde do swojego domku, po czym zabarykadowałyśmy się w Domku nr 1. Dla zabicia czasu zaczęłyśmy po raz pierwszy przeglądać prezenty od bogów, które magicznie zmaterializowały się tu jakiś czas temu. Może encyklopedia wielkości okna od Ateny nie była bardzo ekscytująca, ale karta upominkowa do największego centrum handlowego w całym stanie, od Afrodyty, już bardziej. Oprócz tego, Liz dostała jeszcze bogato zdobiony zestaw biżuterii od mojego taty, figurkę Ganeshy i wykwintne dietetyczne smakołyki od Iris, parę butów od Nike, Nimbusa 2000 od Hekate, butelkę wina tak starego, że być może takie samo pili jaskiniowcy, od Dionizosa... Stos był tak wielki, że zajęło nam całą noc, aby dokopać się do samego dołu. Jednak i tak bezkonkurencyjnie najlepszymi prezentami były upominki od rodzeństwa. Długo rozmawiałyśmy o tym, jak może wyglądać ten drugi obóz oraz Nowy Rzym. Zaczęłyśmy wstępnie planować wycieczkę i nawet się nie zorientowałyśmy, kiedy sen zaczął ogarniać nasze umysły.

Uciekając przed zorzą //świat Obozu HerosówWhere stories live. Discover now