Rozdział 6

79 7 5
                                    

Noc w łóżku w kształcie trumny okazała się przyjemniejsza niż można było sądzić. Gorzej miała Liz. Z jej opowiadań wynikało, że całą noc patrzyła na nią ogromna rzeźba jej ojca. Reszta nie narzekała na atmosferę swoich domków, chociaż wiadomo, że latem musi tu być całkiem inaczej. Wtedy podobno zjeżdża się tu ogrom nastolatków. Chwilowo spotykaliśmy tu tylko garstkę.

Po śniadaniu w Pawilonie Jadalnym, które okazało się fascynującym doświadczeniem, gdyż można było wybrać w głowie co się chciało, a dany napój wypełniał szklankę przed nami, skierowaliśmy się na pierwsze zajęcia. Wcześniej wspólnie podjęliśmy decyzję, że we wszystkim będziemy uczestniczyć razem. Teraz z uśmiechem kierowaliśmy się na Starożytną Grekę. To właśnie jej i Mitologii Greckiej miało być najwięcej w naszym planie dnia, tak jak zawsze u nowo przybyłych. Szczerze mówiąc, zafascynowała nas ilość zajęć, bo oznaczało to że nauczymy się tak ciekawych i tak różnych od tych uczonych w zwykłych szkołach umiejętności.

Lekcja języka okazała się z lekka nudna, bo zaczęliśmy od alfabetu i innych podstaw. Wydawało się, że mamy naturalną zdolność do niego, gdyż uczyło się go nam o wiele łatwiej niż innych współczesnych języków. Mimo to, to Kate błyszczała na tych lekcjach. Córka Ateny już w zwykłej szkole wybijała się z tłumu, szczególnie na matematyce, więc nikogo nie dziwiło, gdy pierwsza zaczęła operować nowym językiem.

Potem poszliśmy na chwilę na Rzut oszczepem, czego uczył jeden z synów Aresa, jednak szybko zrezygnowaliśmy, gdy Joachim i ja ledwo podnieśliśmy ten dwumetrowy nieporęczny kij.

To samo stało się z zapasami i płatnerstwem. To ostatnie odbywało się w kuźni, gdzie było tak gorąco, że aż zapragnęłam znowu znaleźć się w Podziemiu. Plusem było to, że nawiązaliśmy znajomość z ludźmi od Hefajstosa, którzy okazali się interesującymi, choć z lekka zamkniętymi w sobie rozmówcami.

Ostatnim tego dnia zajęciem przed obiadem były Techniki atakowania potworów. Jako że nigdy jeszcze nie widzieliśmy żadnego, ciężko nam było przełożyć sobie w głowie te umiejętności na hipotetyczne zagrożenie w przyszłości. Mimo, że nauka szła nam dość uciążliwie, z tego nie mogliśmy zrezygnować. Jasne było, że na każdego herosa czai się horda potworów, jak tylko przekroczy granice Obozu. Mieliśmy nadzieję, że krótko zajmie nam wdrażanie się w te techniki.

Po południu skierowaliśmy się na obiad do Pawilonu Jadalnego. Oczywiście musieliśmy usiąść każdy przy swoim stoliku.

-Nie podoba mi się to – rzuciła Kate. – Powinniśmy siedzieć tam gdzie nam się podoba.

-Uważam że wspólne ławki pogłębiłyby relacje między domkami. A tak każdy się izoluje – zauważył Jojo.

Chcąc nie chcąc, musieliśmy zająć swoje miejsca. Gdy podano nam nasze talerze, tym razem ze spaghetti bolognese, każdy wstał, aby spalić trochę w ofierze dla bogów. Widziałam niepewne miny Liz i Elodie. Ach, biedne dziewczyny. Miałam nadzieję że w najbliższej przyszłości wszystko im się ułoży.

Z pełnymi brzuchami, znowu razem, odbyliśmy długą lekcję Mitologii Greckiej. Tu z kolei zabłyszczeli Jojo z Elodie. Okazało się, że dużo pamiętają z lekcji śmiertelników, a teraz tylko pogłębiali swoją wiedzę. Chejron oznajmił, że zaczniemy od wiedzy o podstawowej czternastce bogów, a potem przejdziemy do najważniejszych herosów. Ku naszemu zdziwieniu, położył przed nami z hukiem pięć egzemplarzy grubych podręczników. Nosiły tytuł ,,Greccy bogowie według Percy'ego Jacksona".

-Czy to nie ten o którym wspominałeś wczoraj? – spytała Liz, przypatrując się okładce.

-Tak, to niestety on – westchnął centaur. – Tu na lekcjach będę was uczył ja, te książki zabieracie do domków i czytacie w wolnej chwili. Nie pochwalam formy, w jakiej Percy je napisał, ale z doświadczenia wiem, że młodym herosom o wiele łatwiej jest się z nich uczyć niż ze standardowych mitów.

-No nie dziwne, to ma obrazki – zauważyła Elodie, kartkując swój egzemplarz.

Lekcje tego dnia się zakończyły i gdy już myśleliśmy, że mamy wolne, okazało się że musimy jeszcze odbębnić obowiązki obozowe, takie jak czyszczenie zbroi, zbieranie truskawek, rąbanie drewna, pranie, sprzątanie stajni i domków. Gdy przyszedł wreszcie upragniony czas wolny, miałam ochotę całować ziemię.

Wieczorem, po kolacji, zebraliśmy się przy ognisku, co podobno odbywało się codziennie. Śpiewaliśmy obozowe piosenki i choć z początku nie znaliśmy słów, były chwytliwe, więc szybko załapaliśmy. Joachim doskonale się bawił w otoczeniu swoich braci i sióstr. Razem grali na instrumentach i przewodniczyli śpiewom. W tej atmosferze zakończył się kolejny dzień w nowym świecie. Gdy patrzyłam na zmęczone, ale zadowolone twarze przyjaciół i siedziałam w cieple ogniska, czułam, że mogłabym trwać w tej chwili już zawsze.

***

Kolejny dzień przyniósł niestety jeszcze więcej pracy fizycznej. Najpierw odbyła się Walka bez broni. To podobno też bardzo przydatne lekcje, acz wymagają naturalnie dużego nakładu siły. Po godzinie wpadałyśmy na siebie z Liz i Kate ze zmęczenia.

Żeby dać nam chwilę odpocząć, dyrektor zabrał nas na grekę, lecz potem musieliśmy kontynuować ten maraton cierpienia. Przyszedł czas na Łucznictwo. Zazwyczaj polegało to na żmudnym celowaniu do tarczy, jednak pod koniec dano nam się podzielić na dwie drużyny i przy użyciu bezpiecznych strzał oraz kasków, mogliśmy trochę postrzelać do siebie. Miałam po swojej stronie Elodie i Liz, a także dwie osoby od Aresa i kilka dzieciaków Apolla. To dzięki nim wygraliśmy. Joachim odnalazł się w dziedzinie swojego ojca bardzo dobrze, aczkolwiek ja i Liz też radziłyśmy sobie nie najgorzej.

Szermierka przyniosła ze sobą duże zaskoczenie. Nie sądziłam, że będę w stanie efektywnie walczyć z takim kawałkiem żelastwa w dłoni. Jednak okazało się, że z mieczem czuję się zaskakująco dobrze, więc kończąc zajęcia, wychodziłam z nich z wielkim uśmiechem satysfakcji. Nie mogłam się doczekać jutrzejszego treningu. W momencie gdy odkładaliśmy już miecze, niebo przeszyła błyskawica. Prąd przeszedł przez broń Liz sprawiając, że wokół miecza zaczęły się wić jakby elektryczne biało-niebieskie węże. Dziewczyna krzyknęła, wypuściła go z rąk i odskoczyła kilka metrów. Wtedy nad jej głową pojawił się hologram błyskawicy, uznanie dziecka przez Zeusa.

-Naprawdę?! – krzyknęła ze zdenerwowaniem wpatrując się z wyrzutem w niebo, a następnie odmaszerowała w kierunku stajni. Wszyscy zgodnie zeszliśmy jej z drogi, gdyż pomiędzy palcami nadal krążyły elektryczne płomienie.

Ostatnim punktem tego dnia miała być dla nas jazda konna. Na początku dostaliśmy zadanie opanować ujeżdżanie zwykłych koni, aby potem móc przejść do pegazów. Wiedzieliśmy, że żywe zwierzęta to nie przelewki. Zbliżyliśmy się każdy do swojego z ostrożnością. Pogłaskaliśmy łby i wsiedliśmy im na grzbiety. Elodie, Joachimowi, Liz i mnie udało się nie zabić przez te pół godziny. Gdy wracając z przejażdżki wymieniliśmy nerwowe uśmiechy i zaczęliśmy się zdrapywać z grzbietów naszych koni, coś przebiegło obok nas niemal z prędkością światła, aby zaraz zatrzymać się pod samą stajnią. Opadły nam szczęki, gdy Kate z gracją zeszła ze zwierzaka i poklepała go jak starego przyjaciela.

-To jest absolutnie niewiarygodne – powiedział zafascynowanym głosem nasz instruktor, jeden z najstarszych dzieciaków na obozie.

-To że tak dobrze jeździ za pierwszym razem? – zapytałam.

-Nie – pokręcił głową. – Ona jest córką Ateny, nie? Konie stworzył Posejdon. Ci bogowie są odwiecznymi wrogami. W gruncie rzeczy powinna się bać tych zwierząt. A tym czasem... – wskazał na nią ręką, jeszcze raz pokręcił głową z niedowierzaniem i odjechał w swoją stronę.

Właśnie w ten sposób mijały nasze dni na Obozie Herosów. Wydawało nam się, że to już musi tak zostać, że jest tak idealnie, że nie może się zmienić. No właśnie, tylko się tak wydawało.

Uciekając przed zorzą //świat Obozu HerosówWhere stories live. Discover now