#65 Dzień

543 58 6
                                    


~Magnus~
Powoli otworzyłem wejście na strych, żeby nie narobiło zbyt wiele hałasu przez swoje skrzypienie. Wystawiłem głowę w górę i wzrokiem szukałem mojego męża... I po chwili znalazłem.

Leżał plecami na materacu, opierając się o poduszki. Na brzuchu trzymał laptopa, w którego energicznie klikał i sunął palcem po dotykowej myszce. Obok leżał jego aparat.

- Aleś! - krzyknąłem z zaskoczenia, wchodząc na strych.

Zaskoczony Alexander zatrząsł się i zakrztusił powietrzem. Laptop prawie spadł mu z brzucha.

- Magnus! - westchnął głośno, uspokajając się. - Litości, co? Jestem sam na strychu... - burknął, patrząc na mnie z oburzeniem.

- Dobry początek horroru - stwierdziłem, podchodząc do niego. - Albo próby masturbacji w samotności.

Rzuciłem się na materac przy jego boku, od razu spoglądając na ekran laptopa, by sprawdzić, co porabia mój mąż. I patrzył na mnie.

Znaczy, na ekranie było wyświetlone moje zdjęcie, w które patrzył. Jedne z tych, które robiliśmy w parku, na fontannie.

- Co robisz? - spytałem, za chwilę spostrzegając, że fotografia jest w jakimś programie obróbkowym.

- Edytuję sobie... - odparł, wzruszając ramionami i klikając w dotykową myszkę.

Ustawiał jasność zdjęcia, na którym leżałem plecami na murku fontanny i z szerokim uśmiechem patrzyłem w obiektyw.

Nie jest złe. Zwłaszcza moja biżuteria, która, odbijając się od słońca, tworzyła wokół mnie złocistą aureolę. Jakby wskazał na mnie sam Stwórca.

Chyba wolałbym, żeby zrobił to jeden z upadłych aniołów.

- Spójrz na to... - mruknął nagle Alec, bardziej ożywiony.

Poklikał coś w laptopie, zanim na innej fotografii ukazała mi się sylwetka Jace'a. Był w czerwonej, kraciastej koszuli i granatowych dżinsach. Stał na trawie, na tle krzaków róż. Szczerzył się od ucha do ucha, lecz to, co mnie rozbawiło, to naklejki, które najprawdopodobniej dodał Alexander.

Fioletowy, fikuśny kapelusz z piórami był umieszczony na samym czubku blond głowy Jace'a. Zamiast normalnych oczu miał dwa białe kółka z czarnym zezem. Przy nodze stał jakiś mały smok, a w zębach tlił się papieros.

- Co tak lekko? - parsknąłem śmiechem, odganiając od klawiatury ręce mojego męża i samemu przechodząc do akcji. - Było zrobić z niego jakiegoś narkomana z różowym irokezem...

- Nie jestem wredny. To mój brat... - zaśmiał się Alec, ale pozwolił mi na zabawę w Photoshopie.

I tak trwało to jakieś kilkanaście minut, bo potem znacznie ciekawsze, smaczniejsze i w ogóle lepsze okazały się miękkie usta Alexandra.

𝕊𝕫𝕖𝕤𝕔𝕕𝕫𝕚𝕖𝕤𝕚𝕒𝕥 𝔻𝕫𝕚𝕖𝕨𝕚𝕖𝕔 𝔻𝕟𝕚 𝕎𝕒𝕜𝕒𝕔𝕛𝕚Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz