Na wstępie chciałabym podziękować justdonothing za przecudowną okładkę, która stuprocentowo oddaje całą tajemniczość i charakter tej książki. Jestem oniemiała i po stokroć wdzięczna! Wam też się podoba tak, jak mi?
Jak zawsze zachęcam (i grożę palcem!) do głosowania i komentowania (rozbawiacie mnie do łez miśki)!
ps pod ostatnim rozdziałem dziękowałam wam za 4 tysiące wyświetleń, w tym momencie jest ich już o 600 więcej. jesteście najlepsi!
ps2 pomimo występowania ognia w tytule i rozdziale, nie, nie ma to nic wspólnego z saf, czy bth czy eth kochani :)
•••
Gilbert Blythe przeszedł przez próg swojego domu, nie wiedząc, w jaki sposób zinterpretować to, co nie dawno się wydarzyło. Nie tyle samego zdarzenia, co sprzecznych myśli i uczuć, które towarzyszyły mu nieustannie od tamtego czasu. W jego głowie kołatało wspomnienie śmiechu Anne, jej bystrego wspomnienia... I uczucie, które towarzyszyło mu, kiedy odgarnął jej ten piękny, rudy lok z twarzy.
Nie dane było mu jednak poddać tego wszystko wnikliwej analizie, gdyż zaraz po odwieszeniu kurtki na swoje miejsce, został zaatakowany gradem pytań przez swojego ojca, który stał w progu przedpokoju z założonymi rękoma.
— Gdzie ty byłeś?! — wykrzyczał John Blythe, ledwo hamując wściekłość na syna. — Masz pojęcie w ogóle, jak się martwiłem?
Młodszy westchnął ze zmęczenia i położył dłoń na ramieniu swojego ojca.
— Byłem na stypie — odpowiedział, starając się nie dać po sobie poznać, że zataja część prawdy.
— A to ciekawe — odrzekł jego ojciec, unosząc brew do góry. — Państwo Barry przyrzekali na wszystkie świętości, że widzieli cię, jak znikasz z rzekomej stypy z ich córką. Kilka godzin temu!
No i mleko się wylało — pomyślał Gilbert.
— Faktycznie, odprowadziłem ich potem. Mam na myśli Dianę i Anne — wyjaśnił, błagając niebiosa, by jego rodziciel nie zadawał więcej pytań.
John przetarł rękoma twarz, na której widać było silne oznaki zmęczenia. Gilbert bał się, że w tym tempie jego ojciec się wykończy. Szczególnie, że wspomagał się niemałymi dawkami alkoholu i papierosów.
— Po prostu nie znikaj na tak długo i nie tak późno, dobrze synu? — powiedział mężczyzna, na co ten młodszy potaknął głową i wyminął go, aby zrobić sobie w kuchni kubek gorącej herbaty. Czarnej i mocnej.
— Mam jeszcze jedno pytanie — powiedział starszy Blythe, stojąc u progu kuchni i wpatrując się w syna.
— Tak?
— Grzebałeś w moich dokumentach? — zapytał bezceremonialnie.
Gilbert cieszył się, że stoi do ojca tyłem, gdyż w jego oczach na kilometr można by było wyczytać poczucie winy. Czuł, że myszkowanie w zawodowych rzeczach swojego ojca nie jest zbyt zgodne z jego naturą. Ba, jest wręcz niedopuszczalne. Dlaczego więc to zrobił? Wiedział to doskonale, choć starał się udawać, że tak nie jest. Wizja jej niebieskich oczu, których barwa przypominała wzburzone morze w środku zimy, nawiedzała go bardzo często. I miał nieodparte wrażenie, że były, są i będą one głównym powodem wszystkich jego problemów.
— Gilbert, czy ty mnie słuchasz w ogóle? — zapytał z irytacją ojciec.
— Tak, tato — odpowiedział cicho.

YOU ARE READING
Anyway ■ Shirbert (I&II)
FanfictionPamięć bywa darem, ale bywa i przekleństwem. Anne Shirley-Cuthbert codziennie wieczorem spogląda przez okno na ścieżkę, którą przechodziłby jej odwieczny szkolny rywal Gilbert Blythe, który zaginął przed trzema laty w tajemniczych okolicznościach. J...