026 ■ whatever it takes

1.3K 226 356
                                        

Jest tu ktoś jeszcze? Jeszcze ktoś to czyta?

Jeśli rozdział się podoba, proszę, zagłosuj i skrobnij jakiś komentarz! ;)

•••

Kiedy Anne Shirley-Cuthbert otworzyła oczy, wiedziała, że coś jest nie tak. Po pierwsze, czuła ogromne zawroty głowy, miała nudności i ogólnie miała wrażenie, jakby miała potężnego kaca. Po drugie, obudziła się na jednoosobowym łóżku, przykryta kołdrą. Wszystkie jej ciuchy były na miejscu.

Dziewczyna spojrzała w bok i zauważyła, że na stoliku nocnym stoi butelka wody, a obok niej talerz, na którym było kilka owoców. Na sam widok jedzenia cały żołądek podszedł jej do gardła.

Z kompletnie zamroczonym umysłem próbowała przypomnieć sobie, co robi w tym dziwnym miejscu i jak do cholery się tu znalazła. Pomieszczenie, w którym się znajdowała, urządzone było bardzo skromnie i staroświecko. Było ono też niezwykle małe, mieściło się w nim niewielkie łóżko, zajmowane przez Anne, stolik i niewielka komoda stojąca na przeciwko.

Dziewczyna wzięła głęboki oddech i z całych sił skupiła się, by poruszyć swoje szare komórki do działania.

Pamiętała, że poszli z Dianą i Cole'm do Gilberta, aby... zaprowadził ich do kryjówki Sebastiana. Kiedy tam byli, rozmawiała z Blythe'm, a potem wyszła by ochłonąć. I wtedy pojawił się... Pan Phillips! To było ostatnie, co pamietała. Wydawało jej się, że od tych wydarzeń minęło kilka dobrych tygodni. I może i tak było.

Czując, jak ciśnienie jej krwi rośnie, rudowłosa wyszła z łóżka jednym machnięciem kołdry. Założyła swoje buty i podeszła do drzwi, które były jednak zamknięte. Cóż, byłaby naprawdę zdziwiona gdyby nie były. To wkurzyło ją jeszcze bardziej. Rzuciła się z pięściami na drewnianą płytę, okładając ją bez opamiętania.

— WIEM, ŻE TAM JESTEŚ!!! — wydarła się najgłośniej, jak potrafiła. — WYPUŚĆ MNIE TY SUKINSYNU! CHODŹ TU I SPÓJRZ MI W OCZY TY GNOJU!

Jej tyrada trwała jeszcze kilkanaście dobrych sekund. Chwilę później usłyszała, jak ktoś wkłada klucz do jej drzwi i natychmiastowo od nich odskoczyła. Dopiero do niej dotarło, że nie do końca przemyślała swoje zachowanie. To była jednak kwintesencja Anne.

Najpierw robimy, a potem myślimy.

Rzuciła się w poszukiwaniu czegoś, co pozwoli jej się w jakiś sposób obronić, lecz niestety nic nie znalazła. Drzwi powoli zaczęły się otwierać. Dziewczyna stanęła jak wryta przy łóżku, biorąc butelkę wody do ręki i talerz.

Marna obrona, ale zawsze jakaś obrona.

W końcu do pokoju wszedł Sebastian Lacroix we własnej osobie. Stał u progu pokoju z podniesionymi rękoma. Ten widok był dziwny. Morderca z rękami do góry? Poddający się? Intuicja Anne podpowiadała jej, żeby nie ufała temu obrazkowi, ale nie mogła się też wyzbyć uczucia, że coś tu nie pasowało. I to bardzo.

— Nareszcie się obudziłaś — powiedział spokojnym, choć lodowatym tonem. — Twój organizm nie najlepiej zareagował na narkotyk. Nie zdawałem sobie sprawy, że jesteś taka drobniutka.

Rudowłosa miała ochotę splunąć mężczyźnie w twarz i już miała to zrobić, ale wiedziała, że stoi twarzą w twarz z okrutnym człowiekiem. I choć zawsze robiła wszystko lekkomyślnie, nie myśląc o konsekwencjach, tym razem pomyślała. Chociaż raz. I choć umiała zapanować nad swoim ciałem, to nie mogła zapanować nad swoimi słowami.

— Tak samo drobniutka jak Ruby Gillis, którą zabiłeś z zimną krwią? — wypluła z siebie dziewczyna, próbując utrzymać jak największy dystans.

Anyway ■ Shirbert (I&II)Donde viven las historias. Descúbrelo ahora