Przepraszam, że tak długo. W domu mam jednak całą rodzinę, więc spędzamy razem czas.
Dziękuję za gwałtowny odzew na książkę. Miałam ostatnio chwilę załamania, że nie mam już dla kogo pisać, a wy straciliście zainteresowanie książką. Nie mogłam mylić się bardziej.
Jak zawsze serdecznie, ale to bardzo serdecznie zapraszam do głosowania i oczywiście komentowania!
PS: W pewnym momencie polecam włączyć piosenkę z mediów, ja płakałam pisząc ten rozdział, bo temat straty bliskiej osoby jest dla mnie dość osobisty.
•••
— Możecie mi łaskawie wytłumaczyć, dlaczego siedzę w bibliotece w dzień wolny? — zapytał Cole, waląc czołem o drewniane biurko.
— Bo w dni szkole nie mamy czasu? — odpowiedziała Diana, intensywnie wpatrując się w ekran komputera, nawet nie zaszczycając przyjaciela wzrokiem.
— Nigdy na to bym nie wpadł — zakpił Mackenzie. — Naprawdę, nie wiem co bym bez ciebie zro...
Anne trzasnęła plikiem gazet o ten sam stół, w który niedawno blondyn uderzył czołem.
— Zachowujecie się jak dzieci — zgromiła oboje wzrokiem. — Wiecie, że próbujemy się czegoś dowiedzieć.
— Ale to jest błądzenie po omacku, nawet nie wiemy, czy nasze podejrzenia są słuszne. Nie wiemy, czy to wszystko jest ze sobą powiązane — zaprotestował Cole.
— Słuchaj, pięknisiu, jak ci nie pasuje, to won do domu — odburknęła Barry, w końcu patrząc na chłopaka.
Mackenzie podniósł palec i miał już się odezwać, kiedy w ostatniej chwili zrezygnował. Diana zaśmiała się cicho pod nosem i pokazała mu środkowy palec.
— Jeden zero, ciulu — powiedziała rozbawiona dziewczyna, wracając wzrokiem do ekranu komputera.
Anne wzięła głęboki oddech, starając się zdusić chęć mordu w sobie. Kochała swoich przyjaciół ponad wszystko, ale były momenty, że z chęcią oddałaby ich do okna życia. Pomimo, że nie była ich matką. I pomimo, że by się tam już niestety nie zmieścili.
— Szukamy czegoś konkretnego? — zapytał w końcu Cole, zmieniając ton na bardziej poważny.
— Szukamy czegokolwiek, co może być powiązane z rodziną Gilberta, bądź rodziną Ruby — odpowiedziała Anne, rozkładając wszystkie lokalne dzienniki na kilka równych kupek. Z całych sił próbowała zatuszować fakt, jak wielki ból sprawiało jej samo wymienienie imienia zmarłej przyjaciółki.
Z boku mogłoby się wydawać, że cała trójka dobrze radziła sobie z tą sytuacją, o ile żałobę można było tak nazwać. Chodzili do szkoły, spędzali wspólnie czas, śmiali się czy żartowali. Kłopoty zaczynały się w najmniej oczekiwanych momentach. Kiedy na przykład Facebook wyświetlał im wspomnienia sprzed kilku lat, a w nich zdjęcia uśmiechniętej Ruby. Kiedy siedzieli wieczorami z kubkiem herbaty z cytryną, wiedząc, że ona jej nigdy nie piła, bo bała się, że dostanie Alzheimera.
I wtedy cała fasada normalności, którą starali się budować na bieżąco, sypała się jak zamek z piasku. Uczucie względnego spokoju wymykało im się pomiędzy palcami, zmuszając ich do kreowania jej od nowa i od nowa, tak jak Syzyf wtaczał kamień pod górę.
I wtedy było ciężko. Wstać rano z łóżka, wypić poranną kawę czy uśmiechnąć się do rodziny, aby zapewnić ich, że wszystko było dobrze.
A nie było. Ale jak powiedzieć komuś, kto kocha cię bezgranicznie, że w nocy budzą cię koszmary, a bezsenność stała się twoim najlepszym przyjacielem? Jak patrzeć tej osobie w oczy i codziennie mówić to samo kłamstwo: wszystko jest w porządku?
DU LIEST GERADE
Anyway ■ Shirbert (I&II)
FanfictionPamięć bywa darem, ale bywa i przekleństwem. Anne Shirley-Cuthbert codziennie wieczorem spogląda przez okno na ścieżkę, którą przechodziłby jej odwieczny szkolny rywal Gilbert Blythe, który zaginął przed trzema laty w tajemniczych okolicznościach. J...
