GŁOS NIEBIOS

2 0 0
                                    

Siedziałam na balkonie wpatrując się w niebo. Było już po północy.
Ksieżyc wędrował leniwie po nieboskłonie szczycąc mnie swym blaskiem.
Żar z tlącego się papierosa spadł na ziemię. Trwałam w tej nieruchomej pozycji już kilka dobrych godzin, wpatrując się w niebo, jakbym miała wyczytać z niego to, co szykował dla mnie los.
Zaciągnęłam się papierosem.
W tle słychać było odgłos jadących samochodów. Dokąd się tak śpieszyły? Dokąd jechały? Czy znały kres swej drogi?
Czy ja znałam kres swojej drogi?
Westchnęłam ciężko chowając głowę między kolanami. Od dziecka marzyłam o tym, żeby pisać. Pisanie było moją odskocznią od rzeczywistości.
Moim drugim domem, w którym zamykałam zarówno te najlepsze jak i najgorsze emocje.
Dlaczego ta droga musiała być tak ciężka? Dlaczego by spełnić marzenia trzeba było tak cierpieć?
Walka jaką toczyliśmy sami ze sobą zdawała się nie mieć końca. Co sprawiło, że rozdwoiliśmy się w sobie? Co sprawiło, że musieliśmy udawać kogoś kim wcale nie byliśmy?
Kto nas zmuszał do przywdziewania masek, których nie byliśmy właścicielami? Dlaczego ukrywaliśmy w sobie te dobre emocje? Czyż świat nie byłby lepszy, gdybyśmy karmili się nawzajem tym, co dobre?
Pokręciłam głową.

*

Noc zawsze przynosiła rozmyślania. Rozmyślania długie i skomplikowane. Rozmyślania, które tyczyły się nie tyle nas, co całego świata.
Dlaczego więc musiałam myśleć o całym świecie, skoro teoretycznie winna tyczyć się mnie tylko jego cząstka?
Wszystko wydawało mi się śmieszne. Cały ten świat. Ludzie pragnęli wolności, jednak wcale jej nie poszukiwali.
Ludzie pragnęli realizować marzenia, jednak rezygnowali z nich, gdy stawali twarzą w twarz z rzeczywistością.
Ludzie pragnęli, jednak ich pragnienia w nijak nie miały się do obecnego stanu rzeczy. Zupełnie jakby to, co niewidoczne straciło dla nich jakąkolwiek wartość.
Gdzie podziała się Miłość? Dlaczego gdzie bym nie spojrzała widziałam fałsz i nienawiść? Przemoc i zło? Czy inni tego nie widzieli? Jeśli tak to dlaczego?
Co sprawiło, że stali się głusi i ślepi? Czyżby ten bezlitosny świat odbierał zdolność, jaką było posługiwanie się sercem?
Powstałam otrzepując ciemne spodnie. Przeciągnęłam się po czym zeskoczyłam na dół. Kiedyś robiłam to niemal codziennie.
W sensie "uciekałam" z domu, ostatnio jednak nieproszone myśli odbierały mi zdolność logicznego myślenia, toteż noce zwykłam spędzać oparta o ścianę i wpatrzona w ciemne, zachmurzone niebo.
Zupełnie jakby spotkanie z Ciemnością nie było mi już pisane.
Jednak dzisiaj było inaczej.
Założyłam kaptur na głowę po czym wyszłam na ulicę. Mdłe światło latarni oświetlało drogę, którą podążałam.
Obraz przed moimi oczyma mienił się, tak że po chwili widziałam jedynie niewyraźne ksztalty, a po moich policzkach zaczęły spływać łzy.
Rozwarłam szeroko oczy i ujrzałam obrazy.
Niebo płonęło. Po nim przesuwały się czarne jak węgiel chmury, z których sypał się ognisty deszcz. Deszcz ten uderzał w budynki, a te jęły płonąć.
Ludzie uciekali w popłochu, chowając się gdzie popadnie. Przez miasto przebiegł poraniony słoń tratując niczego nieświadomych ludzi. Słoń zniknął we mgle, która znikąd weszła pomiędzy domy.
We mgle ujrzałam chmary czarnych, paskudnych owadów. Słyszałam uderzenia skrzydeł.
Kolejny obraz.
Człowiek stoi z nożem na tle czarnego krajobrazu.
Nóż jest zakrwawiony. Jego oczy dzikie i obłudne.
Jego oczy czegoś szukają.
Czego szukają?
Gdy nic nie odnajdują, mężczyzna pada na kolana wyjąć żałośnie.
Rzuca nożem o ścianę. Wtedy też zabiera go mgła. Słyszę jego pełen bólu wrzask.
Zabiera mnie mgła. Kroczę pomiędzy szarańczą, która niczym zasłona opatula grzeszników.
Mierzę ich wzrokiem, jednak nie mogę im pomóc. Ci wrzeszczą, chcą do mnie podejść, jednak ja trzymam ich na odległość.
Mieli wystarczająco dużo szans.
Nie mogę się złamać, wiem o tym. Wystarczająco dużo łez wylałam za to, co czynili.
Mgła wynosi mnie na dach budynku. Pozwolono oglądać mi to z góry.
Widzę jak wcześniej zmechanizowane, toczące się w jednym rytmie miasto, teraz zamienia się w dzicz.
Co tu się dzieje... Popychają się, jeden wystawia na pożarcie drugiego, jakby tego pierwszego kara miała nie sięgnąć.
Jak dużo czasu nam zostało? Nie miałam pojęcia.
Nie bałam się jednak śmierci.
W głębi duszy cieszyłam się, że ten padół nienawiści miał wreszcie zostać zamieniony w niwecz.
Uśmiechnęłam się pod nosem, choć wiedziałam, że nie powinnam.
Od razu dostałam niewidzialną ręką po głowie.
- Opanuj się !- krzyknął.- To nie jest śmieszne.
A więc opanowałam się, choć moje serce się radowało. Nie wiadomo skąd obok mnie stanął zamaskowany chłopiec, którego dusza była niewiarygodnie podobna do mojej.
Również patrzył na to z góry. Idąc za jego przykładem nałożyłam chustę na twarz.
- Ładnie, co?- zapytałam półszeptem, a on tylko potaknął.
Ludzie na dole wrzeszczeli, wymierzali sobie ciosy, popychali się, jednak żaden nie posiadający pieczęci nie miał zostać uratowany.
Zbyt długo trwała ziemska sielanka, której byli współtwórcami. Zbyt długo szerzyli zło, które powinno zostać zniszczone.
Oboje spojrzeliśmy w niebo.
- Nadchodzi.- usłyszeliśmy głos.
Rozdzielono nas. Znaleźliśmy się po dwóch stronach drogi. Chłopiec pomachał mi ręką.
Wyczułam jak się uśmiecha. Również mu odmachałam. Wtedy pomiędzy nami wylądował mur.
Impet z jakim spadł sprawił, iż straciłam równowagę upadając na plecy. Powstałam, otrzepując się z kurzu.
Podeszłam do muru. Widniały na nim starożytne znaki, które chcąc nie chcąc pamiętałam z okresu dzieciństwa.
Skupiając się zaczęłam je czytać. Linijka po linijce.
- Wyobraźnia kreuje przestrzeń. Wyobraźnia to cząstka Boga, którą w sobie posiadamy.
Wyobraźnia to moc tworzenia, jaką odziedziczyliśmy po Ojcu. Dlaczego więc z niej nie korzystamy?
Czytałam dalej.
- Wiara czysta pozbawiona skazy działać może cuda, o ile wiemy jak wierzyć.
Bo wierzyć trudno w tak kłamliwych czasach, gdy wszystko co Cię otacza próbuję odciągnąć Cię od Twojego marzenia.
Bo jeśli materia pozbawiona jest sensu, ulotna jest i przemijająca jak czas, to tylko Duch, którego masz w sobie może powiedzieć Ci Prawdę.
Bo Duch jest wieczny. Duch nigdy nie umiera, bo ja jestem wieczny. A jeśli w was Duch mieszka, który waszym ciałem kieruje, chyba nie myślicie, że odejdzie on wraz z waszym naczyniem?
Czekam na Duchy, które potrafią latać wśród tego całego brudu i zgiełku.
Potrafisz latać?
Spuściłam wzrok.
- Już dawno to porzuciłam- odpowiedziałam zawstydzona.
W tle rozległ się cichy śmiech.
- Jesteś pewna, że porzuciłaś?- zapytał.- A może tylko czekałaś?
Spojrzałam na tablicę, jednak znaki zniknęły.
- Nigdy nie porzuciłaś misji.- powiedział.- Po prostu wrony Cie zagłuszyły.
Nic dziwnego. Nigdy nie miałaś nic do gadania. W końcu przestałaś mówić. Chcesz ujrzeć więcej?
Potaknęłam.
Ujrzałam śmiejących się ludzi. Śmieli się do rozpuku, jakby świat dookoła wcale ich nie dotyczył.
Śmiali się pokazując sobie zdjęcia innych ludzi w małych, elektronicznych urządzeniach i oceniali. Ten jest taki. Ten jest taki.
A jacy oni byli?
Czy ktoś się nad tym kiedykolwiek zastanowił?
Przeto błędem było oceniać wpierw innych ludzi, nie oceniając siebie.
Bowiem jacy my byliśmy? Czyżby napewno tak idealni, abyśmy mieli prawo do sądzenia innych?
Sąd.
Wylądowałam na sali rozpraw sądowych.
Kobieta odziana w czarny strój, niczym nie różniąca się ode mnie, znająca jedynie suche regułki prawa, które chcąc nie chcąc miało więcej wad niż zalet wymierzała wyrok w stronę oskarżonego.
Jak mogła go sądzić?
Jak mogła sądzić, nie znając prawdy, a mając jedynie zeznania?
Czy wedle zeznań można było wymierzać karę?
Jaką miała pewność, że puste słowa ludzi miały okazać się prawdą? Potem znalazłam się w swoim domu.
Spojrzałam w twarze dwójki osób i usłyszałam wieczne pretensję o coś, czego nie rozumiałam.
Jak mogli mnie rozumieć?
Jak mogli twierdzić, że mnie znają, skoro jedyne to, co słyszałam pretensję o to, jaka jestem?
Odwróciłam wzrok. Nie mogłam im nic powiedzieć. Nie miałam prawa nic im mowić.
To byłoby sprzeczne z przykazaniami jake narzucił nam Ojciec.
Musiałam to przemilczeć, choć na usta cisnęły mi się słowa, które nie warte były wypowiedzenia.
Nie mogłam znieść tego kłamstwa. Przytłaczało mnie i mamiło. Jakbym miała się z niego wydostać?
Znalazłam się nad wodospadem. Czułam obok siebie czyjąś obecność. Rozglądnęłam się jednak, nikogo nie spostrzegłam.
Obecność ta, jednak dawała mi spokój, którego nie mogłam pojąć.
Nigdy nie czułam czegoś podobnego. Dlaczego tego nie czułam? Może nie chciałam czuć?
-Gdzie jesteś?- zapytałam, jednak nie uzyskałam odpowiedzi.
Dlaczego nie chciał się ujawnić? Może czekał, aż ja się ujawnię?
I znalazłam się w czerwonym pokoju. Moim pokoju.
Siedziałam pod grzejnikiem, a po moich policzkach spływały ciężkie, słone łzy.
Dlaczego płakałam?
Tego też nie wiedziałam.
Musiałam coś ujrzeć.
Co ujrzałam?
Nie wiedziałam.
A nie, zaraz.
Obraz pojawił się przed moimi oczami jak zły sen.
Biała, karykaturalna postać pełzła w moją stronę niczym robactwo. Czy można było ją nazwać postacią? Nie bylam tego pewna. Skoczyła na mnie, wyparła powietrze z płuc. Czego chciała?
- Twojej śmierci.
Otworzyłam oczy. Dlaczego chciała mojej śmierci?
- Naprawdę nie wiesz?
Znalazłam się na pustej ulicy. Budynki były zniszczone, niemal zrównowane z ziemią. Wokół panowała cisza. Cisza ciężka i przytłaczająca. Rozglądnęłam się wokół. Nigdzie było żywej duszy. Nie czułam żadnego życia. Zaczęłam kroczyć pomiędzy pozostałościami majestatycznego miasta. I co z niego pozostało? Gruzy na gruzach. Gdzież podziało się to całe piękno, które było dumą ludzkości? Drgnęłam, gdy przede mną przebiegł wychudzony pies skomląc żałośnie. Ukrył się w ruinach. Przez drogę przetoczył się tuman kurzu. Zaczął padać deszcz. Gdy spadał na ziemię, zamieniał się w krew. Nim się oglądnęłam, a sama cała byłam we krwi. Uniosłam głowę do góry. O dziwo na niebie nie było żadnych chmur. Krew spływała po moich policzkach, moczyła włosy.
- Idź.- usłyszałam głos.
Zaczęłam więc kroczyć pośród krwawego deszczu. Po drodze natrafiłam na zawiązany na poręczy balon, którym poruszał delikatny wiatr. Wiedziałam, że symbolizował dzieciństwo. Balon pękł, a jego resztki spadły na moją twarz. Ściagnęłam je z siebie zniesmaczona. Oglądnęłam się za siebie. Na niebie zebrały się czarne chmury, deszcz ustał. Zrobiło się dziwnie cicho. Wtedy z czterech stron świata zaczęły pędzić do mnie huragany. Nie miałam gdzie się ukryć. Uklęknęłam i spuściłam głowę, gotowa na śmierć. Ta jednak nie nastąpiła. Huragany ominęły mnie, jakbym wcale nie istniała. Powstałam nie wierząc własnym oczom.
- Co do...
Huragany dokończyły dzieła nie pozostawiając po mieście nawet cienia. Zniknęły.
- Idź.- powiedział głos.
A więc, wstając z kolan zaczęłam iść dalej. Droga zaprowadziła mnie do Świątyni. Dobiegały z niej ciche śpiewy. Weszłam do środka i ujrzałam tam tłum ludzi, wpatrzonych w figurę i beznamiętnie powtarzających te same regułki. Czy oni czuli, co mówili? Czy mówili to jedynie dlatego, że tak nakazano? Czy przychodzili tu, aby faktycznie oddać Mu należytą cześć czy przychodzili tu jedynie dlatego, że trzeba było? Ktoś stał na ambonie. Jakiś mężczyzna. Wyglądał jak marionetka. Również coś mówił, głosem niskim i pozbawionym radości. Dlaczego wszyscy byli tu tak przygnębieni? Czyż wiara nie powinna przynosić radości? Kroczyłam pomiędzy manekinami nie mogąc uwierzyć własnym oczom i uszom.
Na środku Świątyni ktoś umiejscowił kratkę ściekową. Nakazano mi do niej podejść. Zeszłam na sam dół. Utonęłam po kolana w brudnej, mętnej wodzie. Kanał był obskurny i pełen, ciemnego śluzu, który zalegał na ścianach. Krzywiąc się z niesmakiem zaczęłam poruszać się naprzód. Im dalej znajdowałam się wyjścia, tym woda stawała się gęstsza, tak, że po chwili zamieniła się w błoto, a mi coraz ciężej było się w niej poruszać. Kroczyłam jednak nieprzerwanie. - Toście uczynili z siebie- usłyszałam tylko.
Nie zaprzestałam jednak iść. Pisnęłam, gdy woda pode mną zabulgotała. Chciałam podskoczyć, jednak nie byłam w stanie wykonać żadnego gwałtownego ruchu. Z wody wychyliła się głowa o pysku szakala. Z pomiędzy zębów sączyła się jej krew.
- Napij się krwi- powiedział.- Napij się mojej krwi.
Rozwarłam szeroko oczy, gdy z tyłu wyzionęło coś na miarę ogona skorpiona i wycelowało we mnie żądło. Zamarłam w bezruchu.
- Napij się krwi- powtarzał.- Napij się krwi.
- Nie!- krzyknęłam.- Precz ode mnie !
Szakal wyszczerzył zęby w paskudnym uśmiechu. - To jeszcze nie koniec.- powiedział, po czym zniknął w odmętach wód.
Przełknęłam ślinę, czując gęsią skórkę. Wiedziałam, że nie kłamał.
Czym było to stworzenie i skąd się tu wzięło?
Nie wiedziałam. Nie miałam też zamiaru się nad tym zastanawiać.
I w panującym zewsząd półmroku, ujrzałam chłopca, który jarząc się niebieskim światłem trzymał w ręku maskotkę.
Przedarł się przez otaczającą nas gęstwinę i wręczył mi maskotkę do rąk.
- Masz- powiedział- Żebyś się już nie bała.
I mówiąc to zniknął. Tunel rozpłynął się w czasie i przestrzeni.
Wylądowałam na piaskowym placu.
Maskotkę miałam nadal ze sobą.
Znajdowałam się w środku płonącego okręgu.
Wokół niego tańczyli ludzie oddając cześć posążkowi. Byli dzicy. Obłudni.
Nie wiedzieli co robią. I wtedy usłyszałam głos.
- Obróciliście w niwecz, wszystko com stworzył.
Uczyniliście z domu waszego pogorzelisko wypełnione wonią śmierci i trupami.
Wasza ślepa pogoń za pieniądzem doprowadziła was na skraj zagłady.
Chełpicie się luksusami podczas, gdy drudzy cierpią, tak jakby cierpienie braci waszych i sióstr was nie dotyczyło.
Pamiętajcie jednak głupcy, że wszystko co na ziemi jest, jest ulotne.
Mija wraz z wami. Z waszą cielesną powłoką, którą pewnego dnia opuścicie.
Myślicie, że potem jest pustka? Pragniecie mnie znaleźć? Wpierw nauczcie się szukać.
Jestem bliżej niż myślicie.
I wtedy wylądowałam z powrotem na ulicy.
Szłam drogą, mdłe światło latarni oświetlało drogę.
Wzięłam głęboki wdech, odpalając papierosa.
Czas wracać do domu.

2.Geometria Boga(2012-2017)Where stories live. Discover now