Rozdział szósty: Kawa i Węże.

1.3K 85 61
                                    

Jughead POV.

 "Każdego dnia zabijamy. To nie jest żadne oklepane hasło, to nie jest żaden krzyk, który ma na celu nawrócić morderców. Mówię to z całą pewnością i przekonaniem. Każdy z nas, ze mną na czele, jest mordercą. Każdego dnia zabijamy. Zabijamy siebie nawzajem, zabijamy to co w nas dobre i piękne, nosząc maski, nie mając odwagi żyć prawdziwym życiem. Zabijamy w sobie piękny dar, którego drugi raz już nie otrzymamy. Tym właśnie dla mnie jest życie. Darem. Można być mordercą samego siebie, wtedy robisz krzywdę sobie, ale czasami mordercy idą o krok dalej i zabijają drugiego człowieka. Nie słowem, ale pistoletem, nożem, wymieniać można bez końca. Taki los spotkał Jasona Blossoma, który niewątpliwie był śmieciem, ale nawet on nie zasłużył na to by odebrać mu dar życia. Już Tolkien pisał, że skoro nie  potrafimy życiem obdarowywać, to nie powinniśmy go również odbierać. Dziś, w chłodną, wrześniową środę, poczynię pierwszy krok ku znalezieniu osoby odpowiedzialnej za morderstwo Jasona..."

  Dopisałem ostatnie słowa, kiedy rozległ się dzwonek, który oznajmił koniec zajęć na dzisiejszy dzień. Jak już pewnie zdążyliście zauważyć, mój stosunek do nauki był... lekceważący. Nienawidziłem uczyć się czegoś, co nie miało dla mnie najmniejszego sensu, czegoś, co uznawałem za niepotrzebne, a niestety dziewięćdziesiąt procent przedmiotów w naszych szkołach jest niepotrzebne. Macie podobne zdanie?

 Zebrałem swoje rzeczy i wyszedłem z klasy fizyki, starając się nie zwracać uwagi na nienawistne spojrzenie nauczycielki.  Narzuciłem na siebie kurtkę i wyszedłem na dziedziniec, kierując swoje kroki w stronę motocykla. Odkąd Serpents przepędzili Archiego miałem spokój. Rudy chłopak i jego kolesie traktowali mnie jak powietrze, co  mi bardzo odpowiadało. Zaryzykowałem więc i zacząłem parkować moją maszynę na normalnym parkingu, a nie z tyłu za szkołą. Póki co miałem względny spokój, ale i tak zamierzałem wyjaśnić tę całą sytuację z tym gangiem.

 Jednak nie dzisiaj.

 Dzisiaj była środa, a to znaczyło, że miałem umówioną wizytę z panią burmistrz. Uśmiechnąłem się do siebie i poczułem rosnącą ekscytację.

- Jughead!

 Odwróciłem się się i zobaczyłem zmierzającego w moją stronę Kevina, za którego plecami podążała Betty. Już z daleka czułem na sobie jej taksujące spojrzenie. Oparłem się o motor i posłałem Kevinowi kpiący uśmiech. Wiatr powiał, naciągnąłem więc mocniej czapkę i zanotowałem w pamięci, że trzeba rozejrzeć się nad jakimś źródłem ogrzewania do przyczepy. Mimo, że był dopiero wrzesień to zima była bardzo mocno odczuwalna. Nadchodziła nieubłagalnie.

- Mam dla Ciebie te materiały o twoim tacie, o które prosiłeś.

 Mówiąc to Kevin mrugnął do mnie porozumiewawczo, lekko kiwając głową w stronę Betty, która stanęła tuż obok niego.

- Super -mruknąłem - Dzięki.

 Syn szeryfa rozpiął plecak i wyjął z niego dużą, żółtą kopertę, która była wyraźnie wypchana. Najwyraźniej Kevin wykonał zadanie wzorowo. Ponadto cieszyłem się, że nie palnął przy Elizabeth co tak naprawdę mi przyniósł. Za grosz jej nie ufałem, a pismo w The Register, że Jughead Jones wszczyna zamknięte śledztwo, zdecydowanie nie było mi potrzebne. Blondynka rzuciła na mnie ostatnie  pogardliwe spojrzenie, prychnęła i odwróciła głowę.

 Urocze.

- Drobiazg - Kevin rzucił mi kopertę i odwrócił się - Mam nadzieję, że się przydadzą.

Po tych słowach wraz z Betty pomaszerował z powrotem do szkoły. Widocznie czekali na resztę swojej paczki. Włożyłem kopertę do torby, wsiadłem na motor i odjechałem w stronę przyczepy, ponieważ moje palce zaczęły domagać się ciepłego pomieszczenia.

Buntownik z Wyboru - Bughead.Where stories live. Discover now