Rozdział trzydziesty: Porwania i zabójstwa

943 67 120
                                    

Elizabeth POV

 Nowy rok, nowe życie, nowa szansa na poprawienie tego, czego nie udało się naprawić w zeszłym roku. Utarło się już stwierdzenie, że "Nowy rok = Nowa Ja". Nie podobało mi się to, uznawałam, że każdy jeden dzień jest okazją do odcięcia się od dawnego życia i zaczęcia od nowa. Wielu jednak ludzi czekało na nowy rok, wierząc, że będzie on lepszy niż poprzedni. W większości były to tylko czcze słowa, rzucone beznamiętnie na wiatr, tylko po to, by uspokoić sumienie, by nie wyrzucać sobie potem, że się nie spróbowało.

 Ja jednak byłam inna. Zawsze myślałam do przodu, planowałam i analizowałam, zastanawiając się, co takiego mogłabym zrobić, by uczynić swoje życie lepszym. Było tylko jedno wyjście, jedna prosta metoda, by poprawić swoją przyszłość. Trzeba było zmierzyć się z przeszłością, stawić jej mężnie czoła, spojrzeć jej w oczy i powiedzieć, że nie ma już nade mną żadnej władzy. To właśnie zamierzałam zrobić.

 Padał mokry śnieg, zasypując porozrzucane puszki po piwach i pudełka po petardach, które odpalane były wczorajszego dnia, by powitać nowy rok. Pierwszy dzień stycznia był zimny i mokry, większość mieszkańców spokojnie została w swoich domach. Jedynie ja przemierzałam pustą ulicę, na której zazwyczaj aż roiło się od ludzi, którzy niczym mrówki, zmierzali zapracowani w tylko sobie znajomych kierunkach.

 Moim oczom ukazał się bar u Popa. Jego neonowy znak również przysypany był śniegiem, a z dachu zwisały pokaźnej długości sople. Podjazd był skrupulatnie odśnieżony, ale nie stał na nim ani jeden samochód. Wielkie okna poprzecinane były żyłkami mrozu i zaparowane. Delikatnie otworzyłam drzwi, a dzwonek oznajmił właścicielowi moją obecność.

- Betty, dziecino - powitał mnie szczerze zdziwiony - Co Ty robisz tutaj w takiej pogodzie? Kłótnia z Jugheadem?

- Nie, u mnie i Juga wszystko dobrze - zaśmiałam się - Pewnie teraz odsypia wczorajszą noc. Zrobiłbyś mi koktajl i frytki? Umieram z głodu, a muszę załatwić pewną sprawę.

- Na koszt firmy - mężczyzna mrugnął do mnie.

 Uśmiechnęłam się i powędrowałam, by usiąść przy jednym ze stolików. Niespokojnie spojrzałam na telefon, ale nie było na nim żadnej wiadomości. Po cichu, wczesną porą, wymknęłam się z przyczepy, by raz na zawsze skończyć ze swoim dawnym życiem. Od pierwszego dnia świąt, robiłam przy Jugheadzie dobrą minę do złej gry, udawałam, że jest wszystko dobrze, ale prawda była taka, że nie chciałam niszczyć jego dobrego nastroju. Miałam wszelkie powody do zmartwień, konfrontacja z przeszłością wcale nie była łatwa. Szczególnie, jeśli rana, którą owa przeszłość po sobie zostawiła, nie była jeszcze zrośnięta.

 Uśmiechałam się, śmiałam się, ale było to wszystko w jakimś stopniu wymuszone. Nie mogłam zniszczyć Jugheadowi świąt. Były fantastyczne, absolutnie cudowne. Żałowałam tylko, że nie mogłam cieszyć się z nich w stu procentach.

 Właśnie z tego powodu siedziałam teraz w barze u Popa, w dniu, w którym żaden zdrowy na umyśle człowiek nie wychodził z domu. Chciałam raz na zawsze odciąć się od przeszłości, by móc wreszcie z wysoko uniesioną głową iść przed siebie i nie oglądać się więcej za plecy. Wiedziałam, że to nieuniknione, ale teraz, gdy przyszło co do czego, zwyczajnie się bałam. Żałowałam, że nie ma obok mnie Juga.

 Chociaż, zważywszy na to, kto miał się za chwilę pojawić, to może i lepiej, że został w domu.

 Czarnoskóry mężczyzna postawił przede mną mojej zamówienie, życzył mi smacznego i odszedł, by zająć się swoimi sprawami. Minęła ledwie chwila i usłyszałam dźwięk dzwonka. Nie musiałam unosić oczu, wiedziałam kto to był. Westchnęłam w ciszy, wiedząc, że będzie to długi i ciężki dzień.

Buntownik z Wyboru - Bughead.Where stories live. Discover now