Rozdział trzynasty: Rozmowy i przeprosiny.

1.3K 88 128
                                    

Elizabeth POV

 " Czasem w nasze życie bez pytania wchodzi wielki wiatr. Wiatr, którego jedyną wolą, jedynym zadaniem, jest zniszczenia całego ładu i porządku, który często budowano latami. Tym razem wiatr zawitał w moje życie. Zaczął wiać, zostawiając za sobą tylko ruiny wyidealizowanego świata, ułudy i snu, w którym trwałam przez całe swoje życie.  Wiatr zaczął od prostych rzeczy, jakimi było odkopanie wyrzutów sumienia, które pojawiały się w moim sercu za każdym razem, gdy choćby spojrzałam w pewne niebieskie oczy, tak pełne bólu, jak ocean jest pełen wody.

 Potem przyszedł czas na rozbicie bańki mydlanej, która otaczała moją osobę. Zaczęłam zauważać problemy, które miałam, zaczęło mi przeszkadzać to, w jakiej sytuacji się znajdywałam! Wiem, każda inna dziewczyna dawno już rozegrałaby wszystko inaczej. Ale ja, mimo, że bardzo chciałam, to nie potrafiłam. Zostałam wychowana na posłuszną, idealną dziewczynę, która robi to czego od niej oczekują, a nie to czego sama chce. W pewnym momencie sama pogubiłam się w czymś, co dotychczas miałam pod kontrolą.

Z udawania suki, stałam się suką. Kiedyś udawałam, że jestem bezwzględna i zimna, a później już udawać nie musiałam, bo stało się to częścią mnie. Z dnia na dzień zaczęłam zakładać nowe maski, a swoją twarz zakopałam, pozbyłam się jej.

 Czy wiecie jakie to straszne uczucie utracić własną twarz? Każdego dnia, patrząc w lustro widzieć siebie, ale jednak nie siebie? Malować nie swoją twarz, ale maskę, z wypisanym na niej fałszywym uśmiechem, którego nie miałam ochoty nosić.

 Zaczęło mnie to wszystko uwierać, zupełnie niczym kamień w bucie. Chodząc, jeśli dobrze się on ułoży, to nawet go nie czujesz, ale jeśli już zaczniesz go czuć, to sprawi Ci on ból, będziesz chciała się go pozbyć. Przecież to nie może być takie trudne!

 Tylko, czy warto? Straciłabym rodziców, chłopaka, reputację, być może nawet szanse na dobre życie, a zyskałabym... Co? Chwilę satysfakcji? Prawdziwych przyjaciół, którzy wspieraliby mnie?

 Stan na dzień dzisiejszy, ilość minusów jest większa od ilości plusów.

 11 października, piątek. "

- Boże, ależ ja siebie nienawidzę.

 Zatrzasnęłam pamiętnik i wrzuciłam go wściekła do czarnej torebki, którą ze sobą nosiłam. Zaczynało się ściemniać i prawdopodobnie nie powinnam wychodzić już z domu, ale ja musiałam. I tak bym nie zasnęła, nie mogłam spokojnie posiedzieć kilku minut bez zamartwiania się, walki z własnym sumieniem , które krzyczało i płakało wewnątrz mnie. Zostało odkryte i obnażone, a idealna dziewczyna ze smutkiem musiała stwierdzić, że z ideałem nie ma ona nic wspólnego.

 Chociaż... może to właśnie te niedoskonałości są w nas wszystkich doskonałe?

Spojrzałam w telefon z nadzieją, że nagle zamruga i powiadomi mnie, że właśnie przyszła do mnie wiadomość, ale nic takiego się nie wydarzyło. Siedziałam i czekałam, marząc o tym by napisał do mnie, cokolwiek, jakąkolwiek głupią wiadomość, która by uspokoiła moje skołatane nerwy. Byłam sama, nie miałam nawet z kim porozmawiać. Kevin był obrażony, Archie poinformował mnie, że dziś spotyka się na prywatnych lekcjach muzyki z Panną Grundy, a rodzice... cóż, chyba sami rozumiecie?

- Jug, błagam, napisz - jęknęłam.

  Drugi dzień z rzędu nie było go w szkole, a ja wychodziłam z siebie ze zdenerwowania. Dzwoniłam do niego kilkanaście razy, wysłałam mu parę wiadomości, nawet nagrałam mu się, ale bez odpowiedzi. Martwiłam się, miałam przeczucie, że stało się coś złego. Jakim cudem on w tak krótkim czasie sprawił, że nie potrafiłam przestać o nim myśleć? Przecież ja rozmawiałam z nim raptem parę razy! Boże, co tu się właściwie dzieje?!

Buntownik z Wyboru - Bughead.Where stories live. Discover now