Rozdział dziesiąty: Kakao i Partnerstwo.

1.2K 89 82
                                    

Jughead POV

 " Zło ma piękną twarz, ta stara prawda jeszcze nigdy nie była dla mnie tak aktualna jak teraz. Tutaj, w Riverdale, ta sentencja była wiecznie żywa. Idealne życia, idealne rodziny, które z uśmiechem witają się każdego dnia, a po cichu niszczą się wzajemnie. Tak przecież jest.

 To miasto, piękna, zaciszna przystań, w której każdy mógł znaleźć miejsce dla siebie. Każdy? Im dłużej siedziałem zasypany papierami o śmierci Jasona, im dłużej przekopywałem się przez zeznania, zdjęcia i opisy, tym większej trwogi nabierałem. Miasto, które dawało życie, bezpieczeństwo, poczucie wspólnoty i stabilizacji, miasto, które  oferowało mnóstwo możliwości i perspektyw, kryło w sobie więcej niż jedną tajemnicę.

 Zawsze tworzyłem swoje własne teorie, miałem swój własny punkt widzenia, starałem się spojrzeć tam, gdzie nikt nie chciał, prześwietlić to co skryte. Te właśnie cechy i wrodzone skłonności doprowadziły mnie do jednego wniosku.

To miasto zabiło Jasona.

 Pozostawało tylko znaleźć osobę, która pociągała za sznurki..."

 Pukanie w blaszane drzwi rozległo się nagle i niespodziewanie. Spojrzałem na zegar, była dopiero siedemnasta, więc miałem jeszcze sporo czasu, który chciałem poświęcić na pisanie, ponieważ ostatnio strasznie się z tym zapuściłem. Wstałem szybko, zostawiając na stole niedojedzoną pizzę z piekarnika, którą zrobiłem sobie na śniadanie i pobiegłem otworzyć, pukanie nasilało się coraz bardziej.

Przed otworzeniem drzwi zatrzymałem się przed lustrem, chcąc sprawdzić czy nie ubrudziłem się za bardzo. Obrzuciłem swoje odbicie kpiącym spojrzeniem.  Czarna koszulka, przetarte na kolanach spodnie i flanelowa koszula, która jak zwykle zwisała przewiązana w moim pasie. Zawsze wyglądałem tak samo, nie przeszkadzało mi to specjalnie. Nie wyróżniałem się, cała moja garderoba skonstruowana była tak, żeby nikomu nie rzucać się w oczy. No, prawie cała. Naciągnąłem mocniej czapkę i skierowałem w stronę wrót mojego pałacu.

 Moja mina serio musiała być dziwna, gdy zobaczyłem Betty, która stała przede mną z kilkoma książkami, trzymanymi w dłoniach. Natychmiast spojrzała na mnie krytycznie i bezpardonowo wpakowała mi się do przyczepy, zostawiając mnie z szeroko otwartymi oczami, wbitymi w przestrzeń przed drzwiami.

- Długo kazałeś mi czekać - rzuciła, rozglądając się dookoła - Hmm, inaczej wyobrażałam sobie Twoje... mieszkanie.

 - Wybacz, czerwony dywan jest w praniu -odgryzłem się, odzyskując władzę na ciele i umyśle - Z czystej ciekawości, czego się spodziewałaś? Wersalu?

  Przejechała palcem po komodzie, najwyraźniej sprawdzając czystość moich mebli, a następnie położyła na niej swoje książki i powiesiła moją kurtkę na wieszaku. Ciekawe czy odważyłaby się na taki ruch, gdybym nie powycierał kurzy. Zapewne przyzwyczajona jest do lśniącej czystości i zapachu fiołków, a nie starej przyczepy, w której czuć było fajkami.

 Betty pociągnęła nosem kilka razy, a przez twarz przemknął jej cień uśmiechu, zupełnie, jakby przypominała sobie jakieś miłe wspomnienie. Podobał jej się zapach papierosów? Czyli nie byłem jedynym masochistą w tym pokoju, fajnie.

- Na pewno nie spodziewałam się tutaj zadbanego, przytulnego miejsca. Brawo, miło mnie zaskoczyłeś - oceniła, mrużąc oczy, gdy jej wzrok natrafił na niedojedzoną pizzę - Przeszkodziłam Ci? Wpadłam wcześniej, nudziło mi się w domu.

 Pokręciłem z niedowierzaniem głową,  patrząc jak pewnie i naturalnie się zachowuje, a może tylko dobrze to grała? Jeśli tak to była świetną aktorką , po jej twarzy nie było widać żadnych oznak niepewności lub wahania. Przeczesała dłonią złote włosy, wprowadzając je w ruch. Z pełną swobodą rozglądała się dookoła, rejestrując każdy, najmniejszy szczegół mojej przyczepy. Trochę zaczęło mnie to przerażać, wyglądała jakby obmyślała plan ewakuacyjny, albo coś w tym stylu.

Buntownik z Wyboru - Bughead.Where stories live. Discover now