Rozdział dziewiąty: Woda i Sny

1.2K 89 39
                                    

 Jughead POV

Dobra, wiecie co jest dziwne? Powiem wam.

 Są czasem takie momenty w życiu, że im bardziej starasz się czegoś unikać, od czegoś odciąć, tym bardziej to się do Ciebie zbliża. Ktoś kto ucieka od strachu, zbliża się tylko do niego drogą na skróty. W świetle ostatnich wydarzeń znalazłem sobie nowy cel życiowy, nowe hobby, chodziło o unikanie Betty Cooper. I co? Jak na złość zaczęła pojawiać się na mojej drodze, gdziekolwiek się nie udałem. To zupełnie tak jakby cały świat chciał dać Ci coś do zrozumienia, jakby uparł się, że udowodni Ci coś czego nie wiesz.

 Dokładnie tak było w tym przypadku. Poczekalnia u dentysty? Na przeciwko siedziała Betty Cooper. Kolacja u Popa? Nawet nie musiałem podnosić wzroku, żeby wiedzieć kto wszedł. Samotna jazda na motorze? Betty Cooper, biegająca sobie w najlepsze.

 Jeszcze tylko w moim łóżku jej nie było.

  Musiałem się od tego odciąć i ochłonąć. Czy ona mnie obserwowała albo śledziła? Ilekroć spojrzałem w jej stronę, tyle razy była czymś zajęta, ale i tak poczułem, że zaczynam wpadać w paranoję.

 Brzeg rzeki Sweetwater, niegdyś tłumnie odwiedzany, teraz stał się odludnym, ponurym miejscem. Od czasy śmierci Jasona nikt już tutaj nie przychodził, wszyscy bali się, że przebudzą uśpione tutaj duchy. Prawda była taka, że jedynym żywym duchem tutaj byłem ja, a towarzystwo martwych duchów mi nie przeszkadzało. Lubiłem być sam, lubiłem miejsca, w których nikt nie zakłócał ciszy i spokoju. Dlatego tak bardzo podobało mi się towarzystwo tutejszych klonów i sosen, które zawsze chętnie pomagały mi w swoich rozmyślaniach.

 Spacerowałem po kamienistym brzegu, czując ogarniający mnie chłód. Szum rzeki był jedynym dźwiękiem, który przerywał majestat tego miejsca, ale w jakiś dziwny sposób się z nim komponował.  Ale tym razem szumowi rzeki towarzyszył inny dźwięk, którego być tutaj nie powinno. Słyszałem go tylko co jakiś czas, ale nie mogło być żadnych wątpliwości.

 Nad brzegiem rzeki Sweetwater, która była omijana i przeklęta, ktoś płakał. Cichy szloch odbijał się od białych kamieni, które cierpliwie go słuchały. Znałem to. Tutejsze skały, jedyni świadkowie wydarzeń z zeszłego roku, nigdy nie potępiały. Słuchały cierpliwie i długo.

 Naciągnąłem czapkę i skierowałem swoje kroki w kierunku, z którego dochodził dźwięk płaczu. Zdążyliście już zauważyć, że uwielbiam pchać palce między drzwi, prawda? Nie umiałem powstrzymać się przed odkrywaniem zagadek, a w moim wypadku ciekawość rzeczywiście była pierwszym krokiem do piekła.

  Siedziała tam, skulona, z kolanami podciągniętymi pod samą brodę. Narzuconą miała na siebie tylko poszarpaną, jeansową kurtkę, a po policzkach spływały jej powolne łzy. Łzy, które nie pasowały do jej twarzy, na której powinien znajdować się pewny uśmiech. Niektóre osoby nie powinny mieć możliwości płaczu. Zwyczajnie płacz nie pasował do obrazu Betty Cooper. Nie pasował i nigdy pasował nie będzie.

 Westchnąłem głucho, chcąc się szybko odwrócić i odejść, ale z jakiegoś powodu nie potrafiłem. Jaki byłby ze mnie facet, jeśli zostawiłbym samotną, płaczącą dziewczynę w miejscu, w którym ktoś kogoś zamordował? Zapewne myślący racjonalnie. Ale ja nie potrafiłem myśleć racjonalnie, gdy w grę wchodziła Elizabeth Cooper.

Odchrząknąłem głośno, chcąc zwrócić jej uwagę na siebie. Poskutkowało, odwróciła głowę, szarpiąc gwałtownie swoim kucykiem, a moim oczom ukazało się zaczerwienione oblicze. Zaczerwienione od łez i płaczu. Szybko otarła łzy i wywróciła oczami.

- Jeszcze Ciebie mi tu brakowało - jęknęła - Czego, do diabła, chcesz?

- Dobrze wiedzieć, że tęskniłaś - zakpiłem - Wszystko gra?

Buntownik z Wyboru - Bughead.Where stories live. Discover now