Rozdział Szesnasty: Wino i rude włosy.

1.3K 86 203
                                    

Elizabeth POV.

 Dom Veronici Lodge, najbogatszy budynek w Riverdale, zaraz za rezydencją Blossomów. Dom, który emanował wręcz bogactwem i przepychem, a pieniądze płynęły z kranów. Pierwsze skojarzenie, które wywoływało nazwisko Lodge, to pieniądze i nic dziwnego. Może krótka historia.

 Na początku pierwszej klasy liceum, do naszego miasteczka wprowadziła się nowa rodzina, która, jak powszechnie wiedziano, za sprawą mojej matki, przybywała aż z Nowego Jorku i podobno umoczona była w jakieś ciemne interesy. W Riverdale każdy czegoś szukał, a Lodge'owie szukali świętego spokoju. Gdy tylko Veronica weszła do klasy, wiadomo było, że przyjechała gruba ryba. Zawsze nosiła głowę wysoko, ubierała się seksownie i wyzywająco, zmieniając chłopaków jak rękawiczki. Kwestią czasu było, aż wkręci się w moje towarzystwo.

 I tak też się stało, zajęło jej to raptem kilka tygodni. Jak gdyby nigdy nic przysiadła się do mnie i do Archiego na jednej z naszych okropnych randek i zaczęła rozmowę, a potem już poszło z górki. Każdy dzień spędzała włócząc się z nami, głośno uskarżając się na to, że wrogowie biznesowi jej ojca zmusili ich do przeprowadzki w to miejsce. Jasnym było, że nie odpowiadają jej małomiasteczkowe warunki, ona była gwiazdą, nauczoną by lśnić, świecić i zachwycać. Udało jej się zachwycić mojego chłopaka, a ja... no cóż, Jughead powiedziałby, że miałam "wyjebane" i w zasadzie tak było. Na początku trochę bolało, ale potem przyszła obojętność. I tak byłam z Archiem tylko dlatego, że się to opłacało, nasza relacja była głęboka jak kałuża.

 Jesienny październik przeradzał się tymczasem w zimowy październik, wiatr gwizdał mi za uszami, gdy stawałam przed wielką, mosiężną bramą rezydencji mojej przyjaciółki. Zapewne Veronica widziała mnie przez jedno z licznych okien, ponieważ brama otworzyła się ze zgrzytem, a ja poczułam, że bardzo cieszę się z faktu, że jest jasno, ponieważ w ciemności ta scena wyglądałaby upiornie.

 Do wspaniałego, drewnianego pałacyku prowadziła ścieżka, usypana z drobnych, białych kamieni. Po obu jej stronach znajdowała się równo przystrzyżona trawa i przeróżne rośliny, które wchodziły właśnie w okres wegetacji. Nigdy nie byłam dobra z przyrody, ale rozpoznałam rododendrony, azalie, róże,migdałowce i bzy. Ten ogród był naprawdę piękny latem, gdy wszystko wokół kwitło, tworząc istne tornado kolorów. Nie był on jednak owocem prac rodziny, ale wielu ogrodników, z których każdy przyłożył do tego cegiełkę. Hermione i Veronica nigdy nie ubrudziłyby ziemią, swoich delikatnych i nieskalanych dłoni, a jedyną rzeczą, która brudziła ręce Hirama, była krew. Przynajmniej tak przypuszczałam i to właśnie zamierzałam teraz sprawdzić, zapuszczając się wprost w paszczę lwa.

 Stanęłam przed sporymi drzwiami, pod małym dachem, który podtrzymywany był przez dwie marmurowe kolumny i zadzwoniłam na dzwonek. Po chwili drzwi uchyliły się i stanął w nich niewysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w średnim wieku, który z całą pewnością mógłby zawrócić w głowie niejednej młodszej kobiecie. Miał latynoską urodę i czarne jak smoła włosy. Uśmiechnął się promiennie, wywołując na mojej twarzy rumieniec.

- Betty - powitał mnie - miło Cię widzieć. Wejdź, Veronica powiedziała, że przyjdziesz.

- Dzień dobry, Panie Lodge - uśmiechnęłam się nieśmiało.

 Weszłam, a do moich nozdrzy doleciał zapach drogich perfum, koniaku i starych, antycznych mebli. Bardzo charakterystyczna mieszanina zapachów w bogatych domach. Powiesiłam swój czarny płaszcz na wieszaku i rozejrzałam się. Ten dom zawsze przyprawiał mnie o zawrót głowy. Był ogromnym, pełnym różnych pokojów, labiryntem. Cały utrzymany był w ciemnych kolorach, na ścianach wisiały różne portety wszystkich członków rodziny. Nie, nie zdjęcia. Zdjęcia mogłyby być w moim domu. W tej willi, wisiały portrety, namalowane na prawdziwym płótnie. Po krętych czarnych schodach, schodziła do mnie moja przyjaciółka, która była kobiecą wersją swojego Ojca.

Buntownik z Wyboru - Bughead.Where stories live. Discover now