Rozdział 10

391 40 34
                                    

Gdyby ktoś zapytał Marinette, czemu nie zareagowała jakoś inaczej na słowa tajemniczego napastnika, odpowiedziałaby mu w bardzo prosty sposób.

Bała się.

Jeszcze nigdy w życiu nie zaznała takiego strachu, jakiego doświadczyła w momencie, gdy zrozumiała, że ktoś na nią napadł. Nie wiedziała dlaczego to zrobił. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że znajdowała się całkowicie na jego łasce, gdyż ten nieustannie trzymał ostry nóż na jej gardle, więc ledwo mogła oddychać, bojąc się, że zrobi sobie przy tym krzywdę.

Ktoś mógłby powiedzieć, że takie sytuacje nie były dla Marinette nowością. Już niejednokrotnie jako Biedronka znajdowała się w takim położeniu jak teraz: przyparta do muru, na przegranej pozycji. A jednak to było coś zupełnie innego. Wtedy zawsze miała w zanadrzu magiczne moce, takie jak chociażby niesamowitą siłę czy zwinność. Poza tym super złoczyńcy zawsze chcieli wyłącznie jednego: jej miraculum. Nie chcieli jej zabić, a jedynie obezwładnić, by odebrać to, czego żądał od nich Władca Ciem. To było coś... zupełnie innego.

Teraz znalazła się w całkowicie nowej sytuacji: bez magicznych mocy, wykończona zarówno psychicznie, jak i fizycznie po dniu pełnym wrażeń, trzymana w żelaznym uścisku nieznajomego mężczyzny o nieznanych zamiarach. Z tego, co potrafiła wyczuć, był on bardzo silny i o wiele wyższy od niej, gdyż musiał nachylać się, by coś jej powiedzieć do ucha. Ponadto miał broń, a to, że zastosował w stosunku do niej element zaskoczenia, sprawiło, że Marinette właściwie nie miała z nim żadnych szans w bezpośrednim starciu. Nie żeby była w ogóle w stanie z nim walczyć. Najpierw musiałby ją puścić... a na to się nie zapowiadało.

Mężczyzna prowadził nastolatkę przed sobą, cały czas przykładając jej broń do gardła. Nie znała jego zamiarów, ale mimo wszystko cieszyła się, że nie zaciągnął jej do najbliższej alejki, by zrobić z nią... to, co się robi dziewczynom, które zabłądzą w nieodpowiednią ulicę... o zbyt późnej porze. Chociaż z drugiej strony... skąd wiadomo, że tego nie zrobi? Może jeszcze nie teraz, ale później... kto mógł wiedzieć...?

Marinette czuła, jak jej klatka piersiowa nienaturalnie często unosi się i opada ze stresu oraz z przypływu coraz większej paniki. A co jeśli chciał ją porwać? Zabawić się z nią w jakiś inny sposób? Albo zabić?

Uspokój się – nakazała sobie w duchu, ze wszystkich sił starając się nie poddać obezwładniającemu strachowi, który już zamierzał odebrać jej zdolność logicznego myślenia. Całe szczęście udało jej się go powstrzymać. Przynajmniej tymczasowo. Jeśli chcesz wyjść z tego cało, musisz się skupić.

- A coś ty taka cicha? – spytał rozbawionym szeptem mężczyzna. – Takie jak ty w twojej sytuacji zazwyczaj wrzeszczą jak opętane i trzęsą się jak galareta... oczywiście dopóki mogą...

Na te słowa nastolatka mimowolnie zadrżała, a napastnik musiał to wyczuć, bo zachichotał. Chwycił ją pewniej i ponownie zapadła między nimi cisza, przerywana jedynie przez ich kroki: jego ciężkie i pewne, jej posuwiste i nierówne.

Jak to możliwe, że dookoła nich nie było nikogo i mogli bez żadnej widowni spokojnie kroczyć środkiem chodnika? Co to za dzielnica, która miała zapewnić jej spokój ducha i wolność od niebezpieczeństw, a dała wręcz coś odwrotnego? A może właśnie powinna była się tego spodziewać? Może ten mężczyzna śledził ją od tamtych niepewnych zaułków i uznał, że była łatwym celem do ataku?

Wszystkie te rozmyślania ponownie sprowadziły się do jednego pytania: co chciał z nią zrobić napastnik?

Jakby słysząc te myśli, nieznajomy zatrzymał się i obrócił nastolatkę w stronę szklanej witryny jakiegoś sklepu jubilerskiego. Mimo późnej pory wewnątrz wciąż paliły się światła, a za kontuarem kręciło się dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta w dość podeszłym wieku.

Why don't you love me? | MIRACULUMWhere stories live. Discover now