III - Grzech pychy

591 83 282
                                    

Płynąc obok rybackich łodzi, łatwo było ukryć się przed niechcianymi oczami patrzącymi z lądu

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Płynąc obok rybackich łodzi, łatwo było ukryć się przed niechcianymi oczami patrzącymi z lądu. Graham stał za sterem i kierował łajbą, podczas gdy Hannibal, schowany pod podkładem czytał w skupieniu poradnik żeglarza. Ostatecznie wyszło na to, że Will nie miał zamiaru odzywać się do niego przez jakiś czas. Nie przeszkadzało mu to; przyzwyczaił się do towarzystwa samego siebie, tak samo jak przywykł do tegoż brunet. Nie musieli wymieniać poglądów, bić się na słowa czy trudzić się grzecznościami, aby czuć nawzajem swoją obecność. Ich kontakt był duchowy, ponad fizyczną barierą. Był eteryczny. Otaczali się wspólnie i łączyli swoje świadomości na poziomach i sposobach, których doświadcza się rzadko lub wcale. Na tym polegała wyjątkowość daru i obdarowanego. Zamknął książkę i zawiesił przez chwilę wzrok na ścianie kajuty. W umyśle odwiedził kilka pokoi, które od dawna stały nienaruszone. Przypomniał sobie śmiech Mishy, jej zwiewną sukienkę, gdy tańczyła. Poczuł zapach kwiatów, które leżały rozłożone bogato na stole, kiedy ciotka Murasaki uczyła go ikebany. Małą, króczoczarną Chiyoh pochylającą się nad kominkiem, próbującą oszukiwać w odgadywaniu nazw kory, którą Hannibal wrzucił w ogień. Pamiętał jak bił się z większymi od siebie dziećmi, jak nie chciał odzywać się do nikogo po traumatycznych przeżyciach. Siedział w amfiteatrze z ciotką i oglądali wspólnie sztukę - Fausta. W ciszy wychwalał Mefistofelesa, podczas gdy Faustem gardził, sam teraz pojął, że dotąd utożsamiany przez samego siebie z diabłem z opery, stawał się powoli znienawidzonym bohaterem. Myślał, że pochwycił duszę Williama, a ten wyślizgiwał się przebiegle, zamieniając sprytnie ich losy. To Lecter podzielał teraz historię Fausta w swym pragnieniu miłości. Beznadziejne czy piękne? Nie miał pewności. Uśmiechnął się delikatnie, uświadamiając sobie, że chciałby pójść na sztukę z Grahamem, a potem dyskutować o niej przy kolacji. Zamknął oczy i przeszedł długim korytarzem w Pałacu Pamięci, zerkając na każde drzwi z osobna. W tle kobiecy głos nucił spokojną melodię, ale Hannibal doskonale wiedział, że za niektórymi drzwiami czają się dzikie krzyki, pełne boleści i przerażenia. Skręcił w prawo i odnalazł wzrokiem odrzwia, przez które chciał przejść. Nacisnął klamkę i znalazł się w upragnionej, ogromnej hali. Właśnie rozpoczął się czwarty akt opery; ciężarna i porzucona Małgorzata rodzi dziecko i staje się społecznym wyrzutkiem, o czym śpiewa przy kołowrotku. Kobieta chce pomodlić się w kościele, ale zatrzymuje ją najpierw Mefistofeles, a później chór diabłów. Usiadł na jednym z krzeseł, obok wystrojonej Murasaki i oglądał na granicy znudzenia, jak Faust pojedynkuje się z Walentym i wygrywa, a brat ostatnim tchem przeklina siostrę, skazując ją na męki piekielne.

— Przejmij ster — usłyszał głos dochodzący z wysokiego sufitu i otworzył oczy, wyczuwając znajomy zapach. Okropny, ale bardzo go polubił. — Muszę się przespać. Padam z nóg — dodał Will kwaśno i minął go obojętnie.

— Czy pójdziesz gdzieś ze mną, jeżeli nadarzy się możliwość? — zapytał niepewnie. Zbyt niepewnie jak na siebie.

— Pójdę z tobą dokąd będziesz chciał iść — odparł z melancholią w głosie z sąsiedniej kajuty. — A ty pójdziesz ze mną tam, gdzie ja zechcę pójść.

Not afraid Anymore [Hannibal x Will] [hannigram]Where stories live. Discover now