IV - Rejs na Tybee

566 76 293
                                    

Giorgia, hrabstwo Chatham

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Giorgia, hrabstwo Chatham.

Wyspa Tybee nie była duża, za to posiadała szereg ładnych plaż na wschodnim wybrzeżu, oraz słone mokradła na zachodnim. W głębi lądu rósł nadmorski las. Najważniejsze jednak było to, że posiadała mały port, do którego dobiła Gran Turismo. Temperatura była wysoka, pomimo pory roku, co William przyjął z zadowoleniem. Miał dosyć marznięcia w Kanadzie czy w Baltimore.

— Zawiąż — rzucił Hannibalowi sznur. Ufał, że psychiatra potrafi robić odpowiednie supły i cóż — potrafił zrobić je nad wyraz dobrze. Parsknął pod nosem rozbawiony oczywistością. Co jak co, ale seryjny morderca i kanibal musiał znać się na węzłach.

— Jaki masz plan, Will? — zapytał go, upewniając się że lina trzyma mocno.

— Pójdę zdobyć benzynę — rozejrzał się z grubsza po okolicy. — Ty rób co chcesz — dorzucił i wskoczył na drewniany podest. — Pamiętaj, że mogą nas tutaj rozpoznać.

— Wbrew pozorom, w tłumie turystów łatwiej jest być anonimowym — Lecter ubrał na głowę kapelusz. Był brzydki i zwyczajny, ale w tej chwili postanowił ignorować wyrafinowanie i wyjątkowość swojego gustu. Biały podkoszulek ładnie opinał się na umięśnionych barkach. Żałował, że nie miał choćby kamizelki, ale Graham zdecydowanie protestował, by jakąś zdobyć. Nie teraz. Teraz musieli wyglądać zwyczajnie, starać się nie wyróżniać.

— Ubierz je — brunet podał mu okulary przeciwsłoneczne — powinny zakryć trochę opatrunek na oku. Boli? — nie udawał troski, faktycznie nieco się martwił.

— Ból jest doświadczeniem jedności z naszym ciałem — odparł wymijająco.

— Zdaje się, że sam go na siebie sprowadziłeś — uniósł brwi sugestywnie. — Idę tam — wskazał palcem kierunek i minął go pośpiesznie.

— Wrócisz, Williamie? — zapytał, nie odrywając wzroku od oddalającej się sylwetki.

— A jak myślisz? — rzucił przez ramię, ale nie poczekał na odpowiedź. Ruszył prosto do niskiego budynku. Przeszklone drzwi otworzyły się automatycznie i mężczyzna skierował kroki do kasy. Kupił kanister, a potem nalał do niego paliwa. Przez krótki moment zastanawiał się, czy kasjer go rozpoznał, więc poprawił okulary i odchrząknął próbując zmienić nieco barwę głosu i mówić z brytyjskim akcentem. Martwił się tym bardziej, niż Lecter. Właściwie, psychiatra wydawał się mu zbyt rozluźniony, z drugiej jednak strony - miał w tym wprawę. Udawało mu się uciekać przez lata i wyślizgiwać z rąk sprawiedliwości. Wypuścił długo wstrzymywane powietrze nosem, gdy bez problemu zapłacił za benzynę i nikt go nie zaczepił. Był zdziwiony tym, jak bardzo się martwi; przecież nie miał już nic do stracenia. Dlaczego więc, dawał się wodzić Hannibalowi? „Jesteś hipokrytą, Graham, podoba ci się to. Chcesz tego", pomyślał, kiedy szedł z pochyloną w dół głową, kontemplując swoje stopy. Dojrzał nagle jak Litwin beztrosko prowadzi rozmowę z młodą kobietą przy łodzi, więc przyspieszył kroku.

Not afraid Anymore [Hannibal x Will] [hannigram]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz