Rozdział 21: Listy Justina Finch-Fletcheya

3K 219 58
                                    

Hermiona utkwiła swój wzrok na pergaminie trzymanym przez Justina. Była przerażona. Wiedziała, że to on wysyłał jej listy, ale nie mogła uniknąć szoku, rozczarowania i smutku, jaki czuła. Merlinie, nadawca jedenastu słodkich, uroczych listów stał przed nią właśnie teraz, wręczając jej osobiście dwunasty i zarazem ostatni list. Czuła się z tym okropnie.

— Hermiono... — odparł Justin.

Dziewczyna zmusiła się do spojrzenia mu prosto w twarz.

— Ja bardzo, bardzo, bardzo lubię cię, Miona — powiedział Justin ze szczerym naciskiem na bardzo. Spodobałoby jej się to, gdyby tylko był to ktoś inny. — Tak bardzo cię podziwiam, jesteś moją idolką. Nawet moja mama cię uwielbia, chyba nawet bardziej niż ja sam. Więc, proszę... — przerwał i podszedł bliżej, otwierając dłoń i ukazując całość trzymanego w dłoniach pergaminu.

— Hermiono, czy dasz mi swój autograf?

Cisza.

Cisza tak gęsta, że mogli usłyszeć tykanie zegara na najwyższej wieży zamku.

Hermiona mrugnęła. Potem mrugnęła ponownie. I jeszcze raz.

— Co? — zapytała oszołomiona.

— Czy mógłbym prosić cię o autograf? — powtórzył Justin. — Bardzo, bardzo chciałbym mieć twój autograf, Hermiono. Moja mama też by go bardzo chciała. Jest mugolaczką i wie, że ty też jesteś mugolskiego pochodzenia, tak samo jak ja. Słyszała o tobie wiele historii, o twojej odwadze, o walce z Sama-Wiesz-Kim u boku wielkiego Harry'ego Pottera i Rona Weasleya. Była tobą zachwycona i dumna z twojej odwagi.

Hermiona gapiła się na niego.

— Poprosiła mnie o opowiadanie jej o tobie i o twoim codziennym życiu w Hogwarcie. Dlatego od pierwszego dnia siódmej klasy obserwowałem cię, Hermiono — wyznał.

— Obserwowałeś mnie?

Przytaknął.

— - Wiem, że brzmię teraz jak stalker, ale szczerze, nie jestem nim. Patrzyłem tylko na ciebie z oddali, czy to przy posiłkach, na lekcjach, meczach Quidditcha, w bibliotece... Potem opisywałem to mojej mamie.

— Opisywałeś to swojej mamie? — powtórzyła.

— Tak. Opowiadałem jej co u ciebie, i że wszystko w porządku, że nadal jesteś najmądrzejsza, że kończysz szkołę jako Valedictorianka. Chciała dzisiaj przyjechać i poznać cię osobiście, ale niestety nie mogła. Jest teraz w Grecji na wyjeździe służbowym... — powiedział.

Hermiona powoli przetworzyła wszystkie usłyszane informacje i doszła do pewnego wniosku.

— Justinie, nie wysyłałeś mi żadnych listów, prawda?

Spojrzał na nią zaskoczony i pokręcił przecząco głową.

— Nie, nic ci nie wysyłałem.

— Poważnie?

— Poważnie. Jestem pewien, że szkolne sowy dostarczały moje listy tam, gdzie je kierowałem... czyli do mojej mamy. Nigdy nie wysyłałem żadnych listów do ciebie...

Serce zabiło jej za zdwojoną prędkością. Justin nie wysyłał jej żadnych listów! Nie był w niej zakochany! On i jego matka jedynie podziwiali ją i mieli za idolkę, dzięki jej odwadze i walce przeciwko Voldemortowi. Nic poza tym! Justin nie wręczał jej ostatniego z dwunastu listów tak jak wcześniej myślała. On trzymał jedynie kawałek pustego pergaminu, na którym chciał otrzymać jej podpis.

Merlinie, on przyszedł tylko po głupi autograf!

— Więc, ech, Miona? Mógłbym prosić cię o autograf? — zapytał.

Hermiona rozpromieniała. Poczuła taką ulgę. Była wolna od wszystkich swoich obaw i zmartwień. To był pierwszy raz, kiedy naprawdę cieszyła się rozmową z Justinem Finch-Fletcheyem.

Listy które wysyłał nie były do niej, ale do jego matki.

Chciała krzyczeć z radości.

— Pewnie, Justin -— powiedziała, radośnie chwytając kawałek pergaminu trzymany przez Justina i wyciągając pióro z kieszeni szaty. Szybko zanurzyła pióro w trzymanym przez chłopaka słoiczku z tuszem, po czym skrupulatnie napisała swoje imię najładniejszym pismem na jakie było ją stać.

— Tak bardzo ci dziękuję, Hermiono. Mama chyba oszaleje z radości kiedy zobaczy autograf od swojej idolki. Jestem pewien, że oprawi go i powiesi na ścianie swojego pokoju — radował się Justin. — Cześć, Miona. Do zobaczenia później, na ceremonii zakończenia roku. I jeszcze raz, dziękuję za autograf! Tysiąckrotne dzięki! — powiedział, po czym pobiegł w kierunku dormitoriów Puchonów.

Hermiona z uśmiechem obserwowała oddalającą się postać i nie mogła powstrzymać się od... chichotu.

Chichotu z czystej radości.

Przez cały ten czas to nie był Justin. Nie znosiła widywania go od momentu, gdy zaczęła sądzić, że to on jest nadawcą tych listów. Biedny Justin, cały czas chciał tylko jej autograf.

Więc to nie był Justin.

Prawdziwym pytaniem było więc... Kto to?

Hermiona poczuła ekscytację rozpływającą się po jej ciele. Chciała wiedzieć, kto był prawdziwym nadawcą.

Nadzieja aż zadrżała w jej sercu.

Czy mógł być to Draco? — pytała samą siebie. — Mam nadzieję. Marzę. Chcę, żeby to był Draco.

Po chwili w podskokach podążyła z powrotem do Wielkiej Sali, żeby kontynuować wspólną pracę z blondynem.

[T] Legenda dwunastu listów | DramioneDonde viven las historias. Descúbrelo ahora