Epilog

4.7K 219 55
                                    


⛮⛮⛮

Pogoda zdawała się rozumieć ich gorycz.

Był pochmurny, wietrzny i deszczowy dzień.
Krople deszczu uderzały o materiał czarnego parasola. Były duże i ciężkie, prawie tak jak łzy toczące się po jej policzkach.

Otarła je elegancką chusteczką. To też był jeden z jej prezentów... Zawsze dbała o to, by dawać jej rzeczy godne prawdziwej damy. Godne nowej pani Malfoy.

Ręką męża oplatała jej talię, a parasol który trzymał raz na jakiś czas uginał się pod wpływem wiatru. Spojrzała na jego twarz. Był chłodny i poważny. Po szesnastu latach razem, wiedziała, że to oznaczało, że w głębi siebie on też teraz cierpiał.
Nie umiała ukoić jego bólu, bo i jej był wciąż za świeży. Wiedziała jednak, że to przetrwają. To był ich sposób na wszelkie problemy - przetrwanie, razem, zawsze ramię w ramię.

Blaise Zabini trzymał parasol nad głową siedzącego na krześle Lucjusza.
Jej teść miał podobną minę do swojego syna. Cierpienie ukryte w powadze i dystansie. Byli do siebie bardzo podobni.

Stojąca obok nich Lavender trzymała drugi parasol, tak by uchronić przed deszczem i siebie i swojego ośmioletniego syna, Blaise'a Juniora.

Wieko białej trumny było skąpane kroplami deszczu, a białe narcyzy chwiały się w porywach wiatru.

Ginny, Harry stali po drugiej stronie. Ich piętnastoletnia córka Lily również trzymała parasol nad sobą i swoim o pięć lat młodszym bratem – Jamesem.

Pomimo paskudnej pogody, wielu ludzi przyszło pożegnać dziś panią Malfoy. Narcyza była lubiana i szanowana.

- Mamo?

Hermiona spojrzała na stojącą z jej lewej strony córkę.

- Tak Nastazjo? – spytała.

- Czy babcia jest w niebie? – zamrugała swoimi ślicznymi, niebisko-szarymi oczami, pełnymi łez.

- Na pewno! – Hermiona zmusiła się do uśmiechu, pomimo wzruszenia, które złapało ją za gardło.

- Szkoda, że nie zobaczy, jak gram jako kapitan... - Scorpius, westchnął ciężko.

- Widziała wiele twoich meczów skarbie, była bardzo z ciebie dumna – Hermiona uścisnęła przedramię syna, który też trzymał parasol nad głową swoją i siostry.

- Dzięki tobie doczekała się tego wszystkiego. Przedłużyłaś jej życie o szesnaście lat. Moja cudotwórczyni... - Draco objął ją mocniej i lekko cmokną w policzek.

- Szkoda, że nie zdołałam o więcej... - szepnęła z bólem.

- Przestań... - Draco przyłożył swój policzek do jej skroni. – Sprawiłaś, że mogła zobaczyć, jak dorastają nasze dzieci. Jak uczą się chodzić, mówić, czarować, jak pierwszy raz idą do szkoły... To było dla niej bezcenne.

Hermiona uśmiechnęła się lekko.
Miał rację. Narcyza wiele razy mówiła jej o tym, jak wiele zyskała dzięki jej opiece zdrowotnej. I dzięki temu, że uszczęśliwiła jej syna.
Że uszczęśliwiała go, każdego, jednego dnia.

Przed śmiercią, Cyzia poprosiła do siebie wnuki, po czym świadomie ucałowała je i pożegnała. Pożegnała się też z Draconem, a potem długo rozmawiała z Lucjuszem, który wyszedł z jej komnaty zdruzgotany.
Na koniec poprosiła Hermionę, by przy niej usiadła, złapała ją za dłoń i została z nią do końca... Do ostatniego uderzenia jej serca.
Przez lata stały się sobie bardzo bliskie i dlatego, Hermiona czuła się dziś tak, jakby przyszło jej pochować własną matkę.

Dramione - Sny Wybranych [Zakończone]Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu