Prolog

213 22 29
                                    


— Nie powinieneś uchylać tych drzwi — szepnął Bazyli nad uchem Luciana. — Dlaczego tak często próbujesz to robić?

— Ta,  od razu często. Lubisz się czepiać, co? — odparł naburmuszony chłopak.

— To ona? — Bazyli spojrzał na dziewczynę, idącą szarym korytarzem. Wskazał na nią palcem, na co Lucian zgromił go złowrogim spojrzeniem. Bazyli wybuchnął śmiechem i zaraz potem przytkał usta, widząc znudzone, pełne wyrzutu spojrzenia swoich kolegów.

— Tak, ona. Dasz mi już spokój? I proszę cię, nie pokazuj na nią swoim brudnym paluchem.

— A to dlaczego? Przecież nas nie zauważy. — Bazyli nie dawał za wygraną, a speszony wyraz twarzy kolegi tylko motywował go do dalszych przytyków.

— Po prostu nie wypada.

— Dobrze, dobrze, zostawię tego twojego gołąbeczka w spokoju, ale zrób mi kawę, dobra?

Lucian westchnął przeciągle i wstał z obrotowego krzesła. Podszedł leniwym krokiem do automatu z kawą. Zaczął naciskać różne przyciski, ale maszyna jedyne co zrobiła, to zabuczała i zatrzęsła się, wyświetlając error na malutkim ekraniku.

— Nie ma kawy, wszystko wyżłopałeś!

— Lucian, to uzupełnij zapasy. Wszyscy będziemy ci niezwykle wdzięczni.

Chłopak wzruszył ramionami i udał się po zapas rozmielonych ziarenek. Mógłby robić Bazylemu kawę przez cały miesiąc, byle wreszcie dał mu spokój z tą dziewczyną.



Po drugiej stronieWhere stories live. Discover now