Rozdział XVIII

30 6 4
                                    


— Bazyli, twój projekt nie przynosi żadnych profitów! — ryknął mężczyzna, siedzący na samym końcu prostokątnego stołu. Jego kwadratowa szczęka trzęsła się ze złości, a elegancki niegdyś garnitur był wyraźnie spocony i zmięty. Mężczyzna wstał i wsparł się rękami na stole, wylewając przy tym dawno wystudzoną kawę. — Niech was czart! Dałem wam szansę i czas. Dałem wam środki, a wy marnujecie je na zabawę, zamiast poprowadzić poważne obserwacje.

— Pracujemy na tyle, na ile możemy. Niełatwo ogarnąć całą symulację, szczególnie że nie tylko obserwacja i badania są trudne, ale też błędy i pomyłki. — Bazyli zrobił krzywą minę, zdając sobie sprawę, że o pomyłkach jego pracowników mógł nie mówić. Prezydent jednak tego nie zauważył, więc Bazyli odetchnął z ulgą.

— Zamykam projekt. Nie mam czasu i środków, aby utrzymywać ten idiotyczny pomysł.

— Nie! — krzyknął Lucian, wstając dynamicznie od stołu. Znów zrobił coś głupiego, zanim pomyślał. Usiadł powoli i przeprosił kiwnięciem głowy.

— Synu — powiedział stanowczo mężczyzna w garniturze, gapiąc się na chłopaka. — Zawiedliście. Projekt zostanie zamknięty.

Zebrani wokół stołu ważni urzędnicy pokiwali głowami na znak, że się zgadzają.

— Wasz idiotyczny projekt trwa już dobre dwa lata. Do czego doszliście za ten czas?

— Projekt wymaga czasu, prezydencie — odezwał się kolejny raz Bazyli. Lucian ze zdziwieniem zaobserwował strach na jego twarzy. Ten wysoki, młody człowiek był zaledwie kilka lat od niego starszy, a znali się niemal od dziecka. Lucian, mimo to, pierwszy raz widział strach w oczach przyjaciela. Bazyli do wszystkiego zawsze podchodził z przymrużeniem oka i niejaką niedbałością, ale ten projekt był dla niego wszystkim. Oddawał mu się w całości nawet po godzinach pracy. Zresztą Lucian często mu towarzyszył.

— Was czas się skończył. Dziś wyłączycie wszystkie serwery. Nie będę tracił więcej czasu. Przegrywamy wojnę. Posłużę się lepszymi sposobami na złamanie człowieka.  Wasza symulacja jak dotąd w niczym nie pomogła.

— Dowiedliśmy, że człowiek zbuntuje się w każdej możliwej sytuacji. Nigdy nie da się złamać i ogłupić wszystkich. Trzeba wytropić i zabić te jednostki, które będą próbować.

— Te jednostki siedzą zaszyte w Kah Heved i wiedzą skąd pozyskiwać światło. Wygrywają wojnę dzięki niemu, a nasze zasoby się kończą.

— Światłem nie wygrasz wojny, prezydencie. — Bazyli był nieugięty i Lucian wiedział, że chłopak już dawno powinien przestać dyskutować z władcą.

— Światłem nie — odpowiedział prezydent i zaczął żuć niewidzialną gumę. Pewnie myślał, że dzięki temu wyglądał groźniej. Sięgnął za pazuchę i wyciągnął buteleczkę wielkości kobiecej piąstki. Była zakorkowana, a w jej wnętrzu blask dawało światło. Jasne niczym słońce, oślepiające, a było go przecież tak niewiele. Jedna buteleczka wystarczała, aby przez miesiąc oświetlić niewielkie miasto. Do oświetlenia całej stolicy potrzeba było trzydziestu buteleczek na miesiąc. Armia w czasie wojny zużywała trzydzieści buteleczek w ciągu kilkunastu godzin. Pojazdy napędzane światłem. Pociski z jądrem ze światła. Wszystko działało na to cholerne światło. I wreszcie ich symulacja. Każdy potężny komputer zużywał buteleczkę tygodniowo. Komputerów było dwadzieścia. To nie przez brak czasu prezydent zawieszał projekt, a przez brak światła. Oszczędzał już na każdym kroku. Miasta Zaradieli - państwa, w którym mieszkali - spowite były w ciemnościach. Gdy nadchodziła długa noc, wybuchały bunty, a przez długi dzień, który trwał tyle samo co noc, sprzątano bałagan.  Teraz kończył się dzień i nadchodziła długa noc, która zapewne potrwa aż do zimy. Prezydent odchrząknął, spoglądając na światło migoczące w buteleczce. — Samym światłem nie wygram wojny, ale jego brak spowoduje, że na pewno ją przegram.

Po drugiej stronieOn viuen les histories. Descobreix ara