Rozdział IV

61 12 27
                                    


Wybudziło ją czułe potrząsanie za ramię, ale nie otwierała oczu. Ten delikatny dotyk jawił się jej jako coś pięknego, a chłodne, rześkie, ranne powietrze przyjemnie drażniło jej zaciśnięte powieki. Pragnęła przebywać w tym stanie całą wieczność, ale kolejne, tym razem silniejsze potrząśnięcie, sprawiło, że otworzyła oczy i ujrzała nad sobą nikogo innego jak Hadara.

— No nareszcie — westchnął chłopak i podparł się ręką w biodrze. — Masz doprawdy niedźwiedzi sen, dziewczyno.

Rozglądała się przez chwilę, nie mogąc połapać się, gdzie jest. Dopiero gdy jej wzrok padł na rudowłosego Araka, przypomniała sobie cały poprzedni dzień. Uśmiechnęła się i w tej samej chwili całkowicie rozbudziła. Podskoczyła, wstając, co musiało wyglądać komicznie, bo Hadar i Arak wybuchnęli śmiechem, a po krótkiej chwili dołączył się do nich Lucian, który przecierał oczy z niewyspania.

— Zimno — stwierdziła w końcu dziewczyna, chcąc przerwać festiwal śmiechu z zupełnie nieśmiesznego powodu.

— Oj, tak to jest, jak śpi się na zewnątrz — odpowiedział jej Hadar i przestał się śmiać, wiedząc, że chyba trochę przesadził.

— Ranki takie już są — wytłumaczył Arak. — Zawsze ten chłód, a najgorzej jest, gdy pojawi się mgła. Wtedy można zamarznąć nawet w lecie.

— Mgła? — Elin nie wiedziała, o czym mówi chłopak, a nic takiego nie przypominała sobie z lekcji. Arak spojrzał w górę i wskazał na kilka chmur, które nieco zlewały się z nocnym wciąż niebem.

— Wyobraź sobie je na ziemi, takie duże kłęby pary. To właśnie mgła.

— Musi być piękna.

— Niekoniecznie. Niewiele wtedy widać.

Elin udała naburmuszoną, na co Arak uśmiechnął się i odwrócił do Hadara, chcąc mu coś zakomunikować.

— Możemy chyba ruszać?

Hadar kiwnął głową i w milczeniu poczłapał pierwszy. Przykuwał wzrok Elin, a raczej robiła to jego potężna włócznia zawieszona jedynie na pasku na nagich plecach. Arak natomiast przewiesił łuk przez ramię, a z tyłu zawiesił kołczan. Oboje byli półnadzy i wybitnie pasowali do tego świata, jak gdyby się tu urodzili. Elin też chciała taka być. Pragnęła stąpać bosymi stopami po miękkiej ziemi i twardych kamieniach, po suchym piasku i mokrym błocie, po różnorodnej glebie i jałowym żwirze. Wszystko to chciała i wiedziała, że będzie mogła. Bo miała szczęście i Luciana. To on był jej szczęściem i zawdzięczała mu teraz już wszystko. Wszystko, a inni nie dali jej nic.

Wspięli się na stromą skarpę, a potem podążyli wychodzoną ścieżką w polu pełnym pszenicy. Ciemność wciąż była gęsta, ale przynajmniej nie nieprzenikniona i teraz to miejsce wydawało się Elin jeszcze piękniejsze. Zaczęła marzyć, aby zostać tu chociaż na dzień i nie wracać do sektora. Wiedziała jednak, że to niemożliwe i będzie musiała wykazać się jeszcze cierpliwością, przynajmniej przez cały kolejny dzień. Wytrzymała tam prawie osiemnaście lat, jednak teraz, gdy poznała zewnętrzny świat, jeden dzień spędzony w zamknięciu jawił się jej  jako coś strasznego i miała tylko nadzieję, że wytrzyma.

Teraz starała się napawać tym światem. Chciała chłonąć las, przez który się przedzierali, marzyła, aby czuć go całą sobą. W koronach drzew zagwizdał ptak, a ona uniosła głowę i uśmiechnęła się. Pragnęła być ptakiem, tak pragnęła nie tylko tego, pożądała cały ten świat. Te drzewa, te rośliny, te stąpające pomiędzy nogami żuki, które starała się za wszelką cenę omijać, ale nie należało to do prostych zadań. W końcu zdjęła buty i stąpała boso niczym Arak i Hadar, aby czuć pod stopami każdą nierówność i każde stworzonko, które żyje, aby w porę zareagować. Gdy wyszli z lasu, była pewna, że żaden owad nie stracił przez nią życia, ale jej nogi piekły i bolały, jakby stąpała po rozżarzonych węglach. Kochała ten ból i nienawidziła zarazem, a gdy tylko się krzywiła, starała się poprawiać i uśmiechać, co chyba zauważył Lucian, bo spoglądał na nią kątem oka, aż w końcu powiedział:

Po drugiej stronieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz