Rozdział X

51 8 4
                                    


Liza obudziła się znacznie wcześniej niż zwykle. Przetarła twarz i szybko wstała z łóżka, przeglądając się w swoim  zabrudzonym lustrze. Uśmiechnęła się do siebie, a zaraz potem trochę zmarkotniała z myślą o Elin i Lucianie. Uderzyła pięścią w lustro, rozbijając je w drobny mak. Syknęła, a do umywalki popłynęła krew z rozciętej dłoni.

— Niech was szlag! Jak mogliście mi to zrobić! — Upadła na ziemię i oparła się z trudem o szarą ścianę, płacząc głośno. — Jak mogliście?!

Włożyła pięść do ust, aby spijać płynącą z ran krew i aby nie wydawać płaczliwych dźwięków. W jej głowie kotłowało się od myśli. Raz po raz gniew i złość przyćmiewała jej oczy, aby potem ustąpić miejsca rozczarowaniu i smutku. Chciała zapomnieć chociaż na ten jeden dzień, chociaż dziś, kiedy to miała odbyć się wyczekiwana przez lata ceremonia przejścia. Pragnęła wyglądać pięknie, marzyła, aby czuć radość z tego dnia. Przecież tyle na niego czekała. Żyła po to, aby wreszcie nastał ten dzień i nastał.

Nawet w najgorszych koszmarach nie wyobrażała sobie tego w ten sposób. Sama, opuszczona przez przyjaciół. Tak miała wyglądać jej dorosłość? Przecież chciała być tam z nimi, odkrywać zewnętrzny świat. Tyle planów wyparowało tak nagle i przestało istnieć, gdy zniknęli przyjaciele.

— Przyjaciele nie zdradzają — szepnęła pod nosem i zmarszczyła twarz w grymasie złości. Wstała i odkręciła kran, przemywając skaleczoną dłoń. Usiadła na łóżku i zaczęła wyjmować powbijane kawałki szkła. — Jestem już silnym kłosem i poradzę sobie sama — powiedziała z pewnością w głosie, aby dodać sobie otuchy.

Wstała i ubrała przyniesione jej wczoraj odświętne ubranie, które mogło być zakładane tylko raz w życiu w tym właśnie dniu. Był to zamszowy płaszcz, który opadał aż na kostki. Ozdobiono go metalowymi nitami, które błyszczały się na srebrno. Z tyłu zaś złotą nicią wyszyto wielki kłos, symbol przemiany nieletnich w dorosłych. 

Zapięła czarne guziki i przeglądnęła się w większym odłamku lustra. Wyglądała pięknie, przynajmniej tak jej się wydawało. Jedynie czarne włosy nieco odbiegały od tego, co chcieliby widzieć dorośli, ale takie rozczochrane były jej znakiem rozpoznawczym i szczerze jej się podobały.

Założyła jeszcze stanowiące komplet czarne buty wyglądające dosyć elegancko, ale bez wątpienia musiały też zostać zaprojektowane z myślą o wygodzie i intensywnym użytkowaniu w terenie. Wyszła z pokoiku, zatrzaskując za sobą drzwi z wiedzą, że już nigdy tutaj nie wróci. Nie żegnała się ze swoją kwaterą. Miała jej dość.

Korytarze lśniły czystością. Cały poprzedni dzień sprzątali je wszyscy nieletni oprócz tych, którzy rocznikowo kończyli osiemnaście lat. Nawet plastikowe obudowy lamp zostały solidnie wyczyszczone, co sprawiło, że natychmiast zrobiło się jaśniej i przestronniej.

Udała się do jadalni, starając się nie myśleć o Elin i Lucianie, przyjaciołach, którzy zdradzili. Otarła tylko łzę, która mimowolnie znalazła się w kąciku jej oka. Przeklęła.

— Cholera, bądź radosna, dziś ten dzień.

Była wściekła. W dodatku wczoraj wizytę złożyli jej przedstawiciele dorosłych i wypytywali o Elin i Luciana, gdy ci nie zjawili się rano na śniadaniu. Dowiedziała się wówczas, że uciekły jeszcze trzy osoby z rok młodszego rocznika i to dziwaczne stworzenie. Wtedy zrozumiała, że to ono musiało stać za tym wszystkim. Pojęła, że to ten stwór zmusił ich do ucieczki. Jak mogła ich nie dopytać, nie dowiedzieć się czegoś więcej? Dlaczego od razu zerwała z nimi jakąkolwiek znajomość i kazała im się oddalić? Może mogłaby ich jeszcze namówić do zostania? Żałowała tego, swojej głupoty i ignorancji.

Po drugiej stronieWhere stories live. Discover now