— Tak, jedz! — krzyczał wódz, wlepiając w Elin pochłaniające spojrzenie.
Poczuła, jak jedzenie podchodzi jej do gardła, a potem zwymiotowała kawałkami śliskiego mięsa i innymi resztkami. Łzy napłynęły jej do oczu. Wódz wyprostował się i wypiął pierś, obrzucając ją złowrogim grymasem.
— Jedz! — Wskazał na plamę resztek zwymiotowanego jedzenia. Elin wyciągnęła stamtąd kawałek mięsa i wgryzła się, płacząc cicho. Mężczyzna wykrzywił swoją twarz w uśmiechu i wężowym językiem oblizał tłuszcz ze swoich warg. — Bardzo dobrze, do ostatniego kęsa.
Elin zacisnęła powieki i włożyła w usta ostatni ohydny kawałek. Nie była w stanie go przełknąć, więc dopchała kciukiem i padła na ziemię.
Wódz krzyknął coś w nieznanym języku i podszedł do Luciana, który wciąż mocował się ze swoją częścią. Elin nie potrafiła mu współczuć, współczuła tylko sobie. Odbiło jej się czymś śmierdzącym, a w żołądku zapiekło.
— Wody — wystękała i natychmiast podano jej skórzany bukłak. Westchnęła z ulgą i wychyliła całą zawartość. Nie czuła teraz nawet posmaku skóry, którą nasiąknęła woda. Po prostu spijała ją do ostatniej kropli jak wycieńczone zwierzę. Gdy skończyła, oddała bukłak nieznanemu mężczyźnie i padła twarzą w suchy pył.
Poczuła szarpnięcie i usłyszała głos Luciana.
— Nic ci nie jest? Ci ludzie to świry.
Pokiwała delikatnie głową, trąc czołem o piach. Słyszała wrzaski wodza nawołujące zapewne do zabawy, okrzyki innych plemieńców i tupot oraz szuranie ich bosych stóp. Bębny wybijały nierówny rytm, żegnając zachodzące słońce. Klęknęła i popatrzyła w tamtą stronę. Ognistej kuli już nie było widać, pozostał jedynie różowo fioletowy nieboskłon. Widok przysłonił jej wódz, który stanął nad nią, z ramionami założonymi na biodrach. Omiótł wzrokiem całą wioskę.
— Wstańcie — polecił, a w jego głosie było coś, co zmuszało do posłuszeństwa.
Elin podniosła się, chwiejąc i wymiotując. Otarła twarz wierzchem dłoni, udając twardą i nieugiętą. Nie wiedziała, czemu tak robi, ale strach ją opuścił i teraz chciała wszystkim zaimponować. Wyprostowała się i uniosła głowę, mimo że czuła zawroty.
Wódz klasnął głośno i tańce oraz śpiewy zamilkły, a on powiedział coś do plemieńców. Wszyscy pokiwali zrozumiale głowami.
— Zjedliście święte mięso, które uświęciło także wasze ciała — powiedział, zwracając się do Elin i reszty. Zrobił dłuższą przerwę, drapiąc się pod pachą, a potem owijając brodę wokół palca. Odchrząknął. — Zostaniecie przez nas zjedzeni, chyba że zdołacie upolować Wiryga.
Elin słysząc o zjedzeniu, podskoczyła jak oparzona. Przed oczy nasunął się obraz jej martwego ciała zalanego tłuszczem, ze skaczącym po nim szaleńcem, który skrzywił właśnie wargami i kontynuował.
— To wspaniały, biały jeleń. Migruje ze swoim stadem w naszym kierunku. Upolujecie go i przyniesiecie jego serce, a pozwolimy wam zostać członkami plemienia, bowiem mięso Wiryga warte jest wiele więcej od waszego. Moi bracia. — Wskazał na całe plemię. — Już nieraz próbowali, ale Wiryg to szczwana bestia. Wielki jest to zwierz, a w dodatku głowa jego jak u wilka wygląda. Poroże na nią nadziane widoku pełnego grozy dopełnia. — Mężczyzna mówił to głosem przesadnie patetycznym, a przy tym mocno gestykulował rękami. W końcu usiadł i skrzyżował nogi przed Elin i resztą grupy. Nakazał wznowić zabawę dla swoich kamratów, którzy wybuchli gromkim śmiechem i zaczęli tańczyć jeszcze żwawiej niż przedtem.
BINABASA MO ANG
Po drugiej stronie
FantasyElin jest niespełna osiemnastoletnią mieszkanką enigmatycznego ośrodka. Nie zna zewnętrznego świata, a całe życie spędziła zamknięta w czterech ścianach. Razem z innymi nieletnimi czeka na przeniesienie do drugiego sektora, lecz ma ogromne wątpliwoś...