Rozdział XIX

31 6 3
                                    


Bazyli wyszedł z sali obrad zaraz za Lucianem, choć ten szybko zniknął mu z oczu. Bazyli nie zamierzał go gonić. Snuł się korytarzem, przeklinając w myślach siebie i prezydenta. Przede wszystkim prezydenta. Był wściekły, że zawiódł i nie zdołał przekonać go do swoich racji. Projekt był dla niego wszystkim. Poświęcił mu całe ostatnie lata swojego życia. Sprawił, że świat symulacji stał się dla niego czymś tak samo realnym jak rzeczywistość. To było jego dziecko. Jego niezaprzeczalnie największe dzieło. A teraz musiał je zamknąć. Naprawdę miał to zrobić? Sprawić, że wszystko co stworzył, przestanie istnieć?

Wpadł na kogoś i tylko przeklął pod nosem, odpychając tę osobę, która również znieważyła go podobnie wulgarnym stwierdzeniem. 

Wjechał po ruchomych schodach jak cień. Ludzie udawali, że go nie zauważają, on nie udawał. Nikogo nie dostrzegał albo nie chciał. Zagłębiony w swoich przemyśleniach stanął wreszcie przed drzwiami do kopuły. Stał tak i z rozmyślań wyrwał go dopiero głos strażnika.

— Czy zechce pan wejść?

Bazyli potrząsnął głową, aby dojść do siebie. Spojrzał na strażnika obojętnym wzrokiem.

— Otwórzcie i możecie iść. Projekt został zamknięty.

Strażnicy popatrzyli po sobie i stali nadal z dziwnym zawahaniem. 

— No idźcie — ponaglił ich.

Ociągając się, weszli na ruchome schody. Bazyli obrócił się i zobaczył, jak rozmawiają nerwowo, gdy oddalili się wystarczająco, aby ich nie usłyszał. Chyba zdali sobie sprawę, że właśnie stracili pracę. Nie współczuł im. On stracił dzisiaj znacznie więcej. 

Powoli przeszedł przez drzwi. Zobaczył Luciana na podnośniku, wiszącego na podstawie zaraz nad światem symulacji. Chwilę coś sprawdzał, a potem drgnął i szybko skierował platformę nad ziemię. Zeskoczył z niej. Bazyli schował się za futryną. Z obserwacji roztargnionego Luciana widział, że dzieje się coś, co najmniej zaskakującego. Chłopak biegał w kółko i nerwowo przeczesywał włosy dłonią. Potem zatrzymał się, spojrzał na szafę, z którą niegdyś wykorzystano, aby przeniosła podróżników.

— A niech cię, bracie — szepnął Bazyli. Nie byli braćmi, ale tak nazywał Luciana. Uważał, że są kimś więcej niż przyjaciółmi.

Z bijącym sercem obserwował, jak Lucian zamyka za sobą drzwi szafy, a po kilkunastu sekundach rozlega się charakterystyczny dźwięk, przypominający nieco odgłos wirującej wody.

W tym momencie Bazyli wpadł do kopuły i rozejrzał się uważniej po pomieszczeniu. Nie było tutaj nikogo. Nawet Luciana, który znajdował się już gdzieś indziej.

— Zrobiłeś to, a tyle razy już cię prosiłem, abyśmy się tam udali — szeptał i wyglądał przy tym jak szaleniec. Był zaskoczony jak jeszcze nigdy. Akurat dziś, kiedy prezydent nakazał zamknięcie projektu, Lucian się przeniósł. Bazyli podskoczył i podbiegł do ogromnego blatu z przedstawionym światem symulacji. Szybko wyszukał listę osób, które się przeniosły i kliknął w Luciana. 

Przed Bazylim pojawił się obraz jego przyjaciela, trzymającego zemdlałą Elin na ramionach.

— Dobrze zaczynasz, bratku. Więc ja też zacznę.

Wskoczył na platformę i kierował nią tak, aby móc zdjąć przywiązane do sufitu buteleczki ze światłem. Zebrał ich jakieś pięćdziesiąt. Stały teraz ładnie poukładane na podłodze. 

— Żegnaj symulacjo. — Wyciągnął telefon i ustawił nagrywanie swojej twarzy. - Prezydencie, zamykam projekt. Popełniłeś błąd, myśląc, że po prostu wyłączę serwery. Symulacja przepadnie razem z tym miejscem. Razem ze mną i z twoim synem. — Wyłączył nagrywanie i uśmiechnął się pod nosem. Był z siebie dumny. Odtworzył filmik z promieniami radości w oczach. Rzucił telefonem w stronę drzwi wyjściowych, które otworzyły się, a urządzenie wypadło na zewnątrz. Pewnie wylądowało na ruchomych schodach.

Po drugiej stronieWhere stories live. Discover now