Rozdział XX

27 7 0
                                    


Elin zemdlała. Wiedziała o tym. Zresztą na tym polegało omdlewanie. Wiedziało się o tym, ale nic nie można było poradzić. Otworzyła oczy, wydawać by się mogło kilka sekund potem, ale musiało minąć nieco więcej czasu. 

Była oparta o spore drzewo o rudej i krzywej korze, wbijającej się plecy. Lucian siedział kilka metrów naprzeciwko i spoglądał na nią wzrokiem pełnym przejęcia i obawy. Przerażał ją, choć nie tak jak wszystko inne. To było przerażenie wymieszane z ulgą, zaskoczeniem i wszystkimi innymi możliwymi emocjami. Przecież widziała, jak został zabity. Jak kilkanaście pocisków przeszyło jego pierś. Widziała te martwe oczy wpatrzone w niebo, gdy dzicy umieszczali go w grobie, a raczej wykopanej, niezbyt głębokiej dziurze.

On nie żył i jednocześnie siedział naprzeciwko niej. Uśmiechnął się, tym jakże dobrze jej znanym wyrazem twarzy i jednym susem doskoczył bliżej.

— Wszystko w porządku? — zapytał z przejęciem.

Odsunęła się delikatnie.

— Ty... zostałeś zabity — wyszeptała, wlepiając wzrok w ziemię. Nic nie rozumiała. Bała się na niego spojrzeć.

— Hej, popatrz na mnie. — Dotknął drżącą ręką jej podbródka i podniósł głowę do góry. Nie opierała się. Spojrzała w jego oczy. Tak dobrze je znała, a jednak głęboko w nich dostrzegała coś odmiennego. Coś, ale nie była w stanie określić co. — Nigdy nikt mnie nie zabił — rzekł cicho po krótkiej przerwie.

Poruszyła się niespokojnie i znów odsunęła. Tym razem jednak nie spuszczała z niego wzroku, choć nieprzerwanie obraz jego teraźniejszej twarzy, przenikał się z tym martwym obliczem, który widziała nie tak dawno.

— Zabili cię, Lucian. Zabili! — jęknęła i rozpłakała się.

— Nie, ja cały czas żyję. Zobaczyłem, jak oddalasz się w las i poszedłem za tobą. Wiesz, że zjedliśmy mięso Wiryga, ono wywołuje mocne halucynacje. Też je miałem.

Potrząsnęła głową i zagryzła zęby.

— Klęczałam nad twoim grobem całą noc. Jeśli mówisz, że to halucynacja, to dlaczego mnie stamtąd  nie zabrałeś? 

— Przepraszam — westchnął. — Prawdę mówiąc sam nie czułem się jeszcze zbyt dobrze. Pytałem wodza, czy powinienem cię zabrać, żebyś nie klęczała na trawie, ale on powiedział, że halucynacje miną i najlepiej w nich nie przeszkadzać. 

— Miałeś złamaną rękę. — Spojrzała na niego. Nie było śladu po złamaniu.

— Mięso Wiryga działa też leczniczo. Wiesz o tym. Zrosła się nad wyraz dobrze.

— Więc chcesz powiedzieć, że nie było żadnego najazdu sektora na obóz? 

— Najazdu sektora? — Lucian potrząsnął energicznie głową. — No coś ty. Odkąd wróciliśmy do obozu ze sercem Wiryga, było nad wyraz spokojnie. Dzicy tylko przetańczyli jedną noc, ale żadnego najazdu nie było.

Elin spuściła głowę. Nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Czy halucynacje naprawdę obróciły całe jej życie do góry nogami? Chciała się przez nie zabić. Syknęła. Była taka głupia i słaba.

— Tak się cieszę, że tutaj jesteś — wystękała w końcu. Cała drżała.

— Też się cieszę. Nawet nie wiesz jak — mruknął cicho i oparł się o drzewo, przymykając oczy. Siedzieli tak chwilę w milczeniu, aż wreszcie znów się odezwał. — Nie chcę wracać do obozu, skoro już jesteśmy dosyć daleko od niego.

Po drugiej stronieWhere stories live. Discover now