Rozdział XVI

30 7 3
                                    


Krzyki, dudnienie, głośne wystrzały - dźwięki, które wyrwały Elin z mocnego snu.

Wypełzła półprzytomna z szałasu i oślepiło ją poranne słońce. Zakryła oczy dłonią i przeszła chwiejnym krokiem kilka metrów.

Kolejny wystrzał rozerwał powietrze, a potem salwa z potężnych karabinów uderzyła w drewniane zabudowania obozu.

Upadła w trawę, trzęsąc się ze strachu. Szybko oceniła sytuację.

Dzicy biegali w tę i we w tę, formując prowizoryczne oddziały łuczników, a reszta kryła się za zabudowaniami. Wódz siedział na piekarniku z wysoko uniesionymi rękami. Jego oczy pozostawały zamknięte, a pociągła twarz nie wyrażała żadnych emocji. 

Dzicy odpowiedzieli na atak i wystrzelili strzały w kierunku czarnego kordonu, zmierzającego w stronę Elin niczym morska fala. Sektor tutaj był.

Żołnierze, mimo że oddaleni o ponad dwieście metrów przeładowali broń i oddali kolejną śmiercionośną serię w kierunku obozu. Strzelali na oślep, ale niezliczone ilości kul dosięgły kilku dzikich, którzy upadli chwytając się za pierś.

Wódz otworzył oczy, gdyż kilka kul naruszyło jego kuchenkę. Podbiegł do oddziału i złapał za łuk jednego ze swoich ludzi. Krzyczał coś, ale Elin nie słyszała, co dokładnie. 

Łucznicy naciągnęli długie łuki i wypuścili trzy tuziny strzał, które wzniosły się w niebo niczym chmara kruków. Zaraz potem spadły na maszerujących żołnierzy w czerni. Elin ze zdziwieniem zauważyła, że kilku padło.

Wstała i pobiegła w kierunku zabudowań, aby lepiej widzieć sytuację i mieć lepszą ochronę przed kulami. Gdy się zbliżyła, dzicy popatrzyli na nią, ale chwilę potem stracili zainteresowanie. Jeden z nich wręczył jej łuk i prowizoryczny kołczan ze strzałami.

Nie była dobrą łuczniczką, ale nie miała wyboru. Była silna. Silna i nieugięta. Zresztą podobnie jak inni dzicy. Wszyscy sprawiali wrażenie twardych i pewnych siebie. Czyżby zjedzone przez nich serce Wiryga tak zadziałało.

Wypuścili kolejną salwę strzał, a zaraz za nimi strzeliła Elin, której pojedyncza strzała znikła w powietrzu i upadła zapewne daleko w trawę.

— Charuk di! — krzyknął wódz i Elin wiedziała, co znaczą te słowa. Mogły znaczyć tylko jedno. "Chować się"

Cały oddział jak jeden mąż runął na ziemię, a zaraz potem salwa kul uderzyła w szałasy, rozszarpując je na coraz mniejsze części i pozostawiając wielkie dziury.

Wódz wydał kolejne polecenia i oddział powstał, nałożył strzały i wystrzelił. Elin, jak wcześniej, znowu się spóźniła. Jej zabłąkana strzała znikła z pola widzenia i runęła chyba znacznie zbyt blisko, aby dosięgnąć oddział.

Nagle zza jej pleców świsnęły kolejne drewniane pociski. Odwróciła się, widząc bliźniaków, stojących na wzniesieniu z łukami w gotowości. Nim się obejrzała, wystrzelili kolejne strzały. Byli w tym dobrzy, cholernie dobrzy. A może to serce Wiryga poprawiło ich umiejętności. 

Żołnierze w czerni, mimo że nieco przerzedzeni, wciąż zbliżali się do obozu. Maszerowali już w odległości nie większej niż sto metrów, ale nie oni stanowili największy problem, bowiem zza nich wyjechały dwie maszyny ze stali. Ich ciężkie koła ryły ziemię i z zawrotną prędkością zbliżały pojazd do wątłego muru obozu. Potężne działo wysunęło się jakby z dachu i setka kul runęła na obóz. Elin zdążyła upaść, ale znaczna część oddziału się tego nie spodziewała. Krew z ich rozszarpanych ciał chlusnęła na jej twarz i na ziemię dookoła. Obok niej runęło ciało z rozsadzoną od kuli czaszką. Zamknęła oczy, ale nie rozpłakała się.

Po drugiej stronieWhere stories live. Discover now