12

4K 411 34
                                    

Nie miałem pojęcia co się ze mną działo. Czułem się jakbym był w jakimś pieprzonym labiryncie, z którego nie potrafiłem się wydostać. Słyszałem dookoła mnie różne głosy i dźwięki, ale nie byłem w stanie nic odpowiedzieć. Moje oczy także odmawiały mi posłuszeństwa i pozostawały zamknięte – moje powieki wydawały się być tak cholernie ciężkie.

Miałem ochotę krzyczeć, ale nie potrafiłem.

-Doktorze? – usłyszałem tak dobrze znany mi głos. W podświadomości uśmiechnąłem, słysząc ją tuż obok siebie.

-Tak? – zapytał inny, tym razem męski głos. Z moich kalkulacji wynikało, że stał zupełnie gdzie indziej, z dala od Indie. I dobrze.

-Czy on jest w stanie słyszeć to co się do niego mówi?

Tak! Słyszę cię, Indie!

Tak naprawdę odpowiadałem samemu sobie. Moje pieprzone ust nie były w stanie nawet się ruszyć o milimetr.

-Nie mam pojęcia. – odpowiedział, tak jakby zawiedzionym głosem. – Zazwyczaj pacjenci w śpiączce słyszą wszystko co do nich się mówi, ale w przypadku pana Stylesa mam co do tego wątpliwości. Jego atak był dość silny.

-Czy ma to jakieś znaczenie w związku z chorobą?

-Niestety tak. – przysięgam, że chwilę później usłyszałem jak ktoś ze świstem wciąga powietrze. – Możemy porozmawiać o tym na zewnątrz?

NIE! Kategorycznie się na to nie zgadzam!

-Oczywiście. – odpowiedziała, a ja poczułem, że puszcza moją dłoń. Jak to możliwe, że przez cały ten czas nie czułem, że mnie trzyma?

Miałem ochotę się rozpłakać. Byłem bezradny w obliczu tak żałosnej sytuacji. Nie chciałem, żeby Indie gdziekolwiek szła. Z nią czułem się o wiele lepiej. Ona dodawała mi otuchy mimo, że nawet o tym nie wiedziała.

Nie sądziłem, że któregoś dnia sam się do tego przyznam, ale potrzebowałem jej.

Cholernie potrzebowałem Indie przy sobie.

Indie

-Z panem Stylesem jest bardzo źle. – powiedział doktor, sprawiając, że zamarłam.

-Co ma pan na myśli? – zapytałam, przełykając ślinę.

-Jego choroba wskoczyła na zupełnie inny tor. Nowotwór niszczy go znacznie szybciej niż przypuszczaliśmy.

-Boże. – zakryłam usta dłonią, próbując stłumić w sobie płacz, które zbierał się we mnie od momentu, gdy zobaczyłem go leżącego bezwładnie na podłodze w jego mieszkaniu.

-Pan Styles nie zgodził się na chemioterapię. – oznajmił nagle lekarz, a ja nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Byłam przekonana, że ma to już za sobą, ale najwyraźniej byłam w wielkim błędzie.

-Ile mu zostało? – zapytałam cichym tonem, obawiając się najgorszego.

-Kilka miesięcy, w najlepszym wypadku rok. – odpowiedział od razu. – Rak to niezwykle wredna choroba, nikt nie jest w stanie dokładnie sprecyzować tego jak długo ktoś z nim przeżyje. – kiwnęłam jedynie głową.

Czułam się fatalnie z tą informacją. Nie znałam tego chłopaka zbyt długo, ale wiedziałam jedno – nie zasłużył sobie na przedwczesną śmierć. Przeszedł tak wiele w swoim życiu, został praktycznie sam na tym świecie, ale jak widać to było jeszcze za mało.

Był męczennikiem naszych czasów – tak śmiałabym go nazwać.

-Naprawdę mi przykro. – powiedział lekarz, zanim odszedł w nieznane mi miejsce.

Chwilę jeszcze stałam na środku korytarza, wpatrując się bezcelowo w gumolit i zapewne stałabym tam znacznie  dłużej, gdyby nie nagłe zamieszanie. Kilka pielęgniarek w pośpiechu wbiegło do pomieszczenia, w którym leżał Harry.

Moje serce od razu zaczęło bić szybciej. Nie miałam pojęcia co tam się działo. Bałam się, że to kolejny atak. Obawiałam się, że już nie będę miała okazji z nim porozmawiać, pośmiać – pożegnać się z nim.

-Przepraszam, co tam się dzieje? – zapytałam w pośpiechu jednej z pielęgniarek, która wyszła z sali.

-Pan Styles odzyskał przytomność i skomli. – odpowiedziała w biegu.

-Czy jest tutaj jakaś Indie? – zapytała nagle inna pielęgniarka, która wychyliła się zza drzwi.

-To ja. – oznajmił, przybliżając się do drzwi.

-Chodź ze mną. – poprosiła, łapiąc mnie za rękę. – Pan Styles prosił, żebyśmy cię przyprowadzili.

Moje serce zmiękło jeszcze bardziej, gdy usłyszałam jej słowa. On był teraz taki bezbronny i potrzebował mojej pomocy. Nie myśląc zbyt wiele, ruszyłam za nią do sali Harry’ego.

Harry

-Indie! – biadoliłem, nadal czując nie przyjemny ucisk w podbrzuszu. Gdy na moment otworzyłem oczy dostrzegłem dookoła kilka kobiet w białych fartuchach, które ciągle coś naciskały lub wstrzykiwały w moje ramię. – Błagam.. – mówiłem żałośnie, potrzebując jej przy sobie.

-Gdzie jest moja Indie? – czułem jak łzy spływają z bezradności po moich policzkach. Zacisnąłem powieki, czując jak jedna z pielęgniarek wstrzykuje mi kolejną dawkę leku. – Indie.. – szlochałem.

-Jestem. – usłyszałem nagle i poczułem jak ktoś ściska moją dłoń. Otworzyłem oczy i ujrzałem przed sobą jej twarz. – Już jestem przy tobie.

-I-Indie. – poczułem ulgę, gdy miałem pewność, że jest już przy mnie. Czułem to niesamowite ciepło w moim podbrzuszu, które zdawało się tłumić ten ból.

Może i dziwnie to zabrzmi, ale czułem się bezpieczniej, gdy miałem ją przy sobie.

***

Proszę piszcie co myślicie. Dla was to tylko kilka sekund, a mi sprawia to ogromną radość, gdy mogę poznać waszą opinię x

beautifully imperfect // h.s.Where stories live. Discover now